Fala zwolnień L4 nabrała nadzwyczajnych rozmiarów po ogłoszeniu przez rząd stanu zagrożenia epidemicznego - podaje "Gazeta Wyborcza".
Z danych ZUS wynika, że tylko jednego dnia - 16 marca - na zwolnienie lekarskie z tytułu choroby własnej poszło 293,6 tys. osób. To aż 10 procent wszystkich L4 wystawionych w marcu.
Skąd taki gwałtowny wzrost? Ułatwiło go umożliwienie wystawiania zwolnień lekarskich na podstawie rozmowy telefonicznej. Część osób zgłosiła się do lekarzy, bo obawiała się objawów przeziębienia, które miała. Profilaktycznie wolała więc zostać w domu.
Znaleźli się jednak i tacy, którzy wiedzieli, że epidemia oznacza dla ich firm kryzys i zwolnienia. Idąc na L4, "kupili sobie" czas na poszukiwania nowej pracy, bo w trakcie zwolnienia firma nie może dać wypowiedzenia. Przyznaje to anonimowo rozmówca "Wyborczej".
Lekarze jednak pytają: dlaczego mielibyśmy nie wierzyć pacjentom uskarżającym się na biegunkę czy opisującym objawy przeziębienia?
Gazeta dodaje, że po ustąpieniu epidemii mogą się zacząć ZUS-owskie kontrole dotyczące zasadności wystawionych zwolnień L4. Obecnie, w czasach zarazy, o kontrolach z ZUS-u i wizytach w domach u chorych nie ma raczej mowy.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl