Zgodnie z deklaracjami rządu premiera Morawieckiego seria zwolnień miała już wystartować. Pierwsze z nich miały być wręczone już z końcem września. O czym przypomina "Fakt", wicepremier Jacek Sasin mówił nawet o ich znaczącej skali.
Ograniczenia zatrudnienia w administracji miały być na poziomie nawet 10 proc. Mówiło się, że do końca roku wypowiedzenie otrzyma nawet od 2,5 do nawet 9 tys. osób. Żeby zapewnić wypłatę odpraw, zabezpieczono w budżecie państwa 500 mln zł.
Mamy już 10 października, a zwolnień nie było. Czyżby gabinet Morawieckiego ugiął się pod protestami związkowców ze strefy budżetowej i programu oszczędności w takiej formie nie będzie? Jak zapewnia na łamach dziennika Andrzej Radzikowski, szef OPZZ, ostatnie rozmowy mogą wskazywać, że cięcia będą tylko w ministerstwach.
Według jego słów bezpiecznie mogą się poczuć pracownicy ZUS, NFZ czy KRUS, choć to o nich mówiło się jako o pierwszych do zwolnień. Według informacji "Faktu" redukcje będą teraz związane z łączeniem i likwidacją niektórych resortów. Pracę ma stracić kilkaset zamiast kilku tysięcy osób.
Czy to oznaczać będzie koniec oszczędności? Niekoniecznie. W Sejmie zatwierdzono rządowy projekt, zakładający zamrożenie płac w budżetówce w 2021 r. Urzędnicy nie będą mogli również liczyć na nagrody.