Zamrożenie wynagrodzeń w sferze budżetowej ma być sposobem na oszczędności w kasie państwa. Jednak nawet biznes zauważa, że to negatywnie odbije się na jakości usług publicznych - podaje "Rzeczpospolita".
Czytaj też: Najem sezonowy. Fiskus bierze się za kontrole
Rząd, łatając finanse publiczne, proponuje, by wynagrodzenia w budżetówce w 2022 roku pozostały na niezmienionym poziomie, co oznacza brak automatycznej waloryzacji pensji około 565 tys. pracowników. I to w momencie, gdy inflacja sięga 4,8 proc., a drożyzna dotyka każdego Polaka.
Taką zapowiedzią zaniepokojona jest wiceprzewodnicząca Federacji Związków Zawodowych Pracowników Skarbowych (FZZPS) Maria Kochańska.
- Oznacza to brak podwyżek w przyszłym roku, a pamiętać należy, że do tej pory nie została zrealizowana uchwała modernizacyjna dla Krajowej Administracji Skarbowej, przyjęta przez Radę Ministrów w 2019 r., w której takie podwyżki przewidziano – podkreśla w "Rzeczpospolitej" Kochańska.
Jak dodaje Kochańska, związek zawodowy skarbowców negatywnie odniesie się do takich propozycji podczas negocjacji w Radzie Dialogu Społecznego.
Jak czytamy w "Rzeczpospolitej", nieprzychylną opinię wystawić ma też Związek Zawodowy Pracowników ZUS. Jak przekonuje jego przewodnicząca Beata Wójcik, pracownicy administracji publicznej obarczani się coraz większą liczbą obowiązków, a niekoniecznie idzie za tym systemowy wzrost wynagrodzeń.
Gazeta wyjaśnia, że zamrożenie funduszu płac w sferze budżetowej oznacza, że ogólna kwota na ten cel nie wzrośnie w porównaniu z poprzednim rokiem. Taki mechanizm nie oznacza jednak wprost, że zarobki urzędników stoją w miejscu.
Poszczególne jednostki mogą sobie pozwolić na podwyżki, choć decyduje o tym nie ustawa, ale kierownik w ramach przewidzianej puli. W efekcie płace w sferze budżetowej rosną, choć zwykle wolniej niż w sektorze przedsiębiorstw.