Po raz pierwszy od 3 lat za euro płaci się ponad 1,21 dolara. Piątek jest trzecim dniem z rzędu, gdy wspólna waluta wyraźnie umacnia się względem jej amerykańskiego konkurenta. I nie ma w tym przypadku.
- Środowe rewelacje o zamiarach ograniczenia zakupu amerykańskich obligacji przez Chiny miały przejściowy wpływ, ale w czwartek nadszedł kolejny cios w dolara ze strony Europejskie Banku Centralnego. Zapis z ostatniego posiedzenia pokazał, że członkowie banku chcą przygotowywać rynek na mniej przyjazną politykę - komentuje Przemysław Kwiecień, główny ekonomista XTB.
Wszystko wskazuje na to, że już wkrótce europejscy bankierzy zaostrzą retorykę i ich działania będą szły w kierunku ograniczania skupu obligacji z rynku i podnoszenia stóp procentowych. Choć jedno i drugie nie wydarzy się w przeciągu kilku najbliższych miesięcy, sygnał gotowości do takiego działania w dłuższym horyzoncie czasu wystarczy inwestorom, żeby kupowali euro, sprzedając dolary.
Dobra passa euro, które zyskuje względem dolara, utrzymuje się w zasadzie od początku listopada ubiegłego roku. W tym czasie kurs wymiany wzrósł o ponad 4 proc. Patrząc szerzej, widoczny jest trend wzrostowy euro w zasadzie od początku 2017 roku, gdy za euro płacono niecałe 1,04 dolara.
- Słabość dolara i jednocześnie kolejne wzrosty na amerykańskiej giełdzie to idealna mieszanka dla złotego - zauważa Przemysław Kwiecień. - Nic więc dziwnego, że w tych okolicznościach polska waluta zyskuje.
Po południu kurs wymiany dolara był na poziomie 3,43 zł, a więc blisko 3-letnich minimów. Niemal dokładnie tak samo wygląda wykres notowań franka szwajcarskiego. Z tą różnicą, że kosztuje 10 groszy więcej.
Gorzej prezentuje się polska waluta na tle euro, ale i tak wyraźnie poniżej obecnych 4,17 zł za wspólną walutę płacono po raz ostatni w w połowie 2015 roku.
- Na razie złoty zyskuje, ale nie jest pewne, czy na euro i dolarze dojdzie do przebicia dołków. Na razie działa efekt osłabienia dolara i nie myśli się o tym, że perspektywa silniejszego euro w gruncie rzeczy też nie jest dobra dla złotego, bo przecież zawsze oznacza to, że "pewniejsza" waluta zabierze kapitał z mniej pewnych rynków wschodzących, a takim przecież wciąż jesteśmy - studzi hurra optymizm Tomasz Witczak, analityk FMC Managment.