Rynki finansowe, w szczególności rynek walutowy, mają to do siebie, że co jakiś czas określony temat staje się nich swego rodzaju "samograjem", o którym można pisać, zdawałoby się, bez końca. Trzy lata temu była to np. Hiszpania, później Cypr czy Grecja, w międzyczasie też kwestie tego, czy Fed zakończy swoją operację QE – i czy EBC zacznie swoją. A potem znów Grecja itd. Tym razem padło na Chiny.
Nie należy zresztą być tu specjalnie ironicznym, bo to wszystko dzieje się naprawdę. Z różnych, pewnie dość złożonych przyczyn, chińska gospodarka spowalnia. Kto wie, czy nie przydałaby się tu austriacka teoria cyklu koniunkturalnego, z jej naciskiem na zbędne, pochopne inwestycje wywołane dostępem do łatwego pieniądza czy działaniami rządowymi. W końcu Chiny kojarzymy z inicjatywami w rodzaju autostrad czy miast wznoszonych po to (głównie), by nabijać PKB Państwa Środka i prestiż kół nim rządzących. Kojarzymy też – w ostatnim czasie – z milionami Chińczyków, którzy rzucili się do zakładania kont maklerskich i podbijali notowania giełd (np. w Szanghaju), tworząc bańkę.
To wszystko zaczyna pękać, słabe były niedawne publikacje nt. eksportu (importu też), słabo wypadł przemysłowy PMI. Poza tym, jak to zwykle bywa, rynki – tj. giełdy i forex – same dodatkowo podkręcają atmosferę, bo każdy chce wyprzedzić dalsze zmiany w fundamentach, co jeszcze bardziej generuje te zmiany. To znaczy: już z góry, profilaktycznie, następuje wycofywanie się z surowców (bo Chiny nie tyle nawet mniej ich kupują, co już przewiduje się z wyprzedzeniem, że ten popyt spadnie), redukuje się zakupy dolarów na rzecz zakupów euro (bo USA raczej nie podniesie stóp) – i tak dalej.
EUR/USD jest dziś rano na 1,1530-40. To i tak dobrze, wczoraj bowiem wykraczał ponad 1,16 czy nawet 1,17. Następuje delikatna korekta, ale ogólnego nastroju być może to nie zmieni w sposób totalny. Poza tym trzeba porzucić proste rozumowania: zarówno schemat "wysoki eurodolar = dobre nastroje, niski = złe", jak i jego lustrzane odbicie, które obowiązywało w ostatnich dniach. Otóż wysoki eurodolar był teraz znakiem paniki, ale powrót do dolara być może też będzie świadczył o tym samym. Otóż kupno euro wczoraj czy w piątek było odkupem i zamykaniem carry-trade. Gdy ten wątek zostanie zamknięty, może się okazać, że dolar znów będzie relatywnie bezpieczną przystanią (mimo wszystko!). Ale takich przystani potrzeba właśnie wtedy, gdy jest źle... Poza tym dochodzi oczywiście aspekt możliwych korekt.
To wszystko jest więc bardzo złożone. Teoretycznie EUR/USD może jeszcze ruszyć w kierunku 1,1870-80 czy nawet 1,20. Jeszcze wyżej mamy 1,2250 czy 1,2360. Na razie jednak w żadnym razie nie przesądzamy takiego kierunku. Po wczorajszym wysokim knocie świecy białej (dziennej), dzisiejsza na razie rysuje się w kolorze czarnym, spadkowym, tak więc możliwe, że wrócimy na południe, wsparcie to okolice 1,1460.
W kalendarzu makro mamy sporo. O 8:00 PKB Niemiec za II kw., o 10:00 indeks Ifo (też niemiecki), o 15:00 dane z amerykańskiego rynku nieruchomości (indeksy cen: S&P/Case-Shiller oraz FHFA), o 16:00 kolejny taki odczyt (tym razem o sprzedaży nowych domów), ale poza tym także indeksy Conference Board (zaufania konsumentów) i Fed z Richmond.
Na złotym
Odczytem z Polski będzie dziś bezrobocie za lipiec (prognoza to 10,1 proc.), poza tym w piątek poznamy dynamikę PKB (tj. rewizję wyniku wstępnego).
USD/PLN jest na 3,6815, co jest zgodne z naszym poglądem wczorajszym – tj., że wczorajsze minima były dobrymi okazjami, a okolice 3,6430 – 3,65 to jednak mocne wsparcie. Następuje lekka korekta. EUR/PLN jest na 4,2485 – tu akurat o korektę ciężej, ale generalnie okolica 4,25 zdaje się jeszcze bronić. Problem w tym, że na razie mamy 6 rano – jeszcze nie zaczęła się sesja europejska i być może spokój jest tylko pozorny.