Pisaliśmy wielokrotnie o tym, że od pierwszych miesięcy 2015 roku obowiązywała konsolidacja w zakresie 1,04 – 1,17. W praktyce jednak, jeśli oczyścić wykres z ekstremów i wziąć pod uwagę świece tygodniowe, konsolidacja ta sięgała raczej 1,1450 – 1,15 niż poziomów wyższych.
Jeśli tak patrzeć na sprawę, to już jesteśmy znacznie powyżej owego szerokiego pasa. Tym samym w rejonie 1,15 – 1,18 (albo może szerszym, sięgającym dalej na północ) mogłaby się uformować nowa konsolidacja. Nie jest to rzecz przesądzona, ale spójrzmy na to w ten sposób: euro co prawda ma przed sobą pewne perspektywy, bo rynek wierzy w to, że EBC w końcu zacieśni politykę, niemniej wspólna waluta i tak jest już wysoko wyceniona, w końcu wykres eurodolara rośnie od początku roku.
Z drugiej strony, dotychczas na graczach nie robiło wielkiego wrażenia to, że Fed wykonał dwie podwyżki stóp, zaś trzecia (w tym roku) nie jest pewna, mówi się nawet, że rynek obstawia jej prawdopodobieństwo na mniej niż 50 proc. Stąd też umocnienie dolara, o ile wystąpi, powinno być ograniczone i tym razem nie spodziewamy się wygenerowania, nawet długoterminowo, kolejnej wędrówki do 1,04.
Media donoszą dziś rano, że amerykański Senat domaga się nałożenia nowych sankcji na Rosję, co jest traktowane jako postawienie Donalda Trumpa w nieprzyjemnej dlań pozycji: musi on albo zaostrzyć kurs wobec Moskwy, albo próbować zawetować decyzję Senatu, na czym też by stracił, mianowicie we własnej partii. Równocześnie Partia Republikańska wycofała się z nacisku na wprowadzenie BAT, tj. podatku granicznego. To problematyczne, bo podatek ten miał niejako finansować obniżki innych danin.
W zasadzie więc obraz jest taki: wczoraj po południu i wieczorem eurodolar poszedł w dół, dolar trochę odzyskał, notowano wartości mniejsze niż 1,1660 – ale w nocy, nad ranem i rano mamy znów wzrost wykresu. O 14:30 poznamy dynamikę PKB USA, to może być istotne w kontekście przyszłej polityki Fed. Dobry odczyt może – raczej krótkoterminowo, korekcyjnie i umiarkowanie – umocnić dolara.
Co jeszcze w programie? O 9:00 mamy PKB Hiszpanii i szwajcarski indeks KOF, o 9:30 PKB Szwecji i tamtejszą sprzedaż detaliczną, o 11:00 wskaźniki koniunktury ekonomicznej Eurolandu, o 14:00 niemiecką inflację CPI. O 16:00 poznamy indeks Uniwersytetu Michigan, o 19:20 wypowie się Neel Kashkari – czołowy gołąb Fed.
Nasz orzeł
USD/PLN jest na 3,63. Od okołu 10 dni mamy (w przybliżeniu) wahania w zakresie 3,62 – 3,67. Obraz jest więc konsolidacyjny. Z kolei na euro-złotym możemy mimo wszystko połączyć minima z maja i czerwca, by dostać linię wzrostową.
Jasne, parę dni temu, w lipcu, została ona poważnie naruszona i tendencja trochę się rozmyła, ale jednak świece powróciły ponad ową półprostą. Można się spotkać z głosami, w myśl których złoty ma teraz szansę na większe umocnienie, a przeszkadzają mu w tym jedynie – i tymczasowo – zawirowania polityczne w trójkącie rząd-prezydent-opozycja czy na linii rząd-KE. Czy na pewno?
Trend jednak widać, do tego szczyt z lipca też jest wyżej niż szczyt z czerwca. Na razie istnieje raczej ryzyko, że przebijemy 4,27 w sposób wyraźny, prowadzący do 4,30. Złoty i tak bardzo dużo zarobił od końcówki grudnia – niektórzy z pewnością zechcą zrealizować zyski. W tle mogą też zaktywizować się agencje ratingowe. Poza tym napięcie polityczne nie jest czymś, co można tak sobie "wyłączyć z rozważań".
Na GBP/PLN sytuacja jest trochę inna, co wynika ze specyfiki sytuacji Wysp (temat Brexitu). Wczoraj okazało się, że co innego o negocjacjach brexitowych myślą Brytyjczycy, a co innego przedstawiciele UE – którzy są sceptyczni co do czasu rozpoczęcia faktycznych rozmów. Do tego minister ds. Imigracji stwierdził, że po Brexicie zakończy się swobodny przepływ ludzi między GB i UE. Stąd wczoraj co prawda złoty na początku stracił do funta, ale potem trochę (dużo?) odzyskał i teraz mamy ok. 4,75 – a nie 4,7860, jak wczoraj u szczytu. Naturalnie ruchy o 2-3 grosze to na funcie nic niezwykłego.