Został osłabiony, czego widomym znakiem jest fakt, iż wykres głównej pary jeszcze w piątek notował w minimach poziom 1,2320, natomiast wczoraj ostro poszedł w górę, a dziś rano melduje się przy 1,2450.
Wczoraj nie było jakichś przełomowych danych makro, tak więc całą aferę można uznać za efekt klimatu wojny handlowej, jaki wytworzył się na linii USA – Chiny. Do tego dochodzi ostatnie posiedzenie FOMC – owszem, sugerujące politykę zacieśniania, ale poniżej rynkowego apetytu, który był już częściowo ustawiony pod scenariusz czterech, a nie tylko trzech podwyżek.
Co do Chin... Zastosujmy analizę najbardziej klasyczną, czyli oburęczną (cóż, jest w tym nutka gorzkiej ironii). _ On the one hand _, Chiny grożą cłami odwetowymi na produkty z USA, a do tego wczoraj rzuciły Stanom mocne wyzwanie, rozpoczynając handel kontraktami na ropę denominowanymi w juanie. To drugie wydarzenie jest przez niektórych postrzegane jako historyczne, bo stanowi próbę przełamania pewnego konsensusu, na mocy którego zawsze istniał popyt na dolara – trzeba było mieć fiducjarny pieniądz drukowany przez Fed, by kupować sobie paliwo na większą skalę.
_ On the other hand _, pojawiają się głosy mówiące, iż dla Chin krok Trumpa (memorandum nakładające cła na chińskie towary warte 60 mld USD) nie jest wcale aż tak szkodliwy. Mogą negocjować – i podobno negocjują, np. proponując, że obniżą zakupy półprzewodników w Korei Południowej i na Tajwanie, zwiększając je w USA. Mają też pretekst do prowadzenia bardziej protekcjonistycznej polityki i unikania liberalizacji tam, gdzie jej sobie nie życzą. Wreszcie, Xi Jinping, prezydent Chin, może wykorzystać wojnę handlową z USA w sposób propagandowy, budując na tym nacjonalistyczny trend polityczny w swoim kraju.
W ogóle zresztą cła Trumpa (np. na stal z Meksyku czy Kanady) to trochę straszak, który ma zmusić poszczególne kraje do negocjacji. Już przecież program taryf zawieszono do maja. Nikt w tej całej rozgrywce nie jest chyba tak niemądry, by wyniszczająco licytować się coraz to kolejnymi, radykalnie protekcjonistycznymi zagraniami. Chyba nikt.
Na razie eurodolarowa konsolidacja nie została zniesiona. Trwa ona od ponad trzech miesięcy, górne jej ograniczenie to dopiero 1,2550, dolne widać przy 1,2160. Główna para jest przy wczorajszych szczytach i na razie nie rośnie, co być może jest sugestią, iż rynek teraz trochę ochłonie.
O 10:00 poznamy dziś dane o podaży pieniądza M3 w Strefie Euro za luty, o 11:00 o koniunkturze gospodarczej. O 14:00 na Węgrzech podjęta zostanie decyzja nt. stóp (zapewne nie będzie zmian), o 15:00 mamy w programie indeks cen nieruchomości S&P/Case-Shiller. O 16:00 wypowie się p. Bostic z Fed w Atlancie, wtedy mamy też indeksy Richmond Fed i Conference Board zaufania konsumenckiego.
_ _
_ _
Coś na tym ugraliśmy
Jedni tak, inni nie – zależy, czy ktoś chce obcą walutę kupować, czy sprzedawać. W każdym razie złoty się wzmocnił do dolara, para USD/PLN przesunęła się nawet do 3,3860-70, tak nisko nie była od ponad tygodnia. Można się tu jednak doszukiwać lokalnego wsparcia.
Euro-złoty klaruje się przy 4,2190 – to też jakaś korzyść w relacji do najgorszych kursów, aczkolwiek zdarzały się poziomy niższe, nawet w zeszłym tygodniu. Na funcie 4,8230 – i jest to umocnienie PLN o cztery grosze w stosunku do niedawnego szczytu wykresu.