Na rynkach akcji znów powiało grozą. Silna przecena indeksów na Wall Street sprowadziła je poniżej poziomów z listopada ub.r., a do pokonania sierpniowych minimów brakuje już niewiele.
Pesymizm jest jak najbardziej uzasadniony, zwłaszcza, że coraz częściej mówi się recesji, a pesymistami zaczynają być sami członkowie FED. Wczoraj Eric Rosengren z bostońskiego oddziału FED, słynący ze swojego dosyć ,,gołębiego" nastawienia, nie wykluczył dalszego pogorszenia się sytuacji w sektorze budowlanym, która może być najgorsza od 50 lat. Z kolei będący w pewnej opozycji, ,,jastrzębi" Charles Plosser z Philadelphii przestrzegł przed utrzymującym się ryzykiem inflacji.
Z jego wypowiedzi można było także wywnioskować, iż nadmierne cięcia stóp procentowych mogłyby w przyszłości doprowadzić do pojawienia się stagflacji - należy zatem rozsądnie ważyć każdą decyzję. Niemniej jednak te obie wypowiedzi, dobrze pokazują, iż amerykańska gospodarka znalazła się w patowej sytuacji, która może wprowadzić szczególną nerwowość właśnie na rynkach akcji. Tak się stanie, kiedy inwestorzy stracą wiarę, iż działania FED mogą być skuteczne, a do tego może dojść już za kilka miesięcy.
Na razie część z nich pociesza się informacjami o możliwym przedstawieniu do 28 stycznia przez administrację George'a Busha pakietu ,,stymulującego" dla gospodarki, który może także zawierać ulgi i preferencje podatkowe. Tyle, że w takiej sytuacji oczekiwania odnośnie obniżki stóp procentowych aż o 50 p.b. w końcu stycznia przez FED, które obecnie przekraczają 70 proc. będą musiały zostać zrewidowane. I ten fakt najpewniej zauważalnie wpłynie na notowania amerykańskiego dolara na rynkach światowych.
Drugim elementem będą zakupy ,,zielonych" przez inwestorów wycofujących się z ryzykownych inwestycji na rynkach wschodzących. Na razie dolar zyskał niewiele - indeks US Dollar Index wzrósł dzisiaj do 76,23 (stan z godz. 13:46). Nowe minima w rejonie 1,96 od czerwca 2007 r. osiągnął funt względem dolara (1,9620), natomiast kurs EUR/USD spadł nieznacznie poniżej figury 1,47 (1,4697).
Z kolei rynki wschodzące wydają się aż tak nie zauważać pogarszających się nastrojów za Oceanem. Mimo, że warszawski parkiet, podobnie jak pozostałe rynki europejskie notuje dzisiaj wyraźne spadki, to złoty pozostaje stabilny, a nawet jest nieco mocniejszy względem wczorajszego zamknięcia. O godz. 13:47 za jedno euro płaci się średnio 3,5940 zł, za dolara 2,4460 zł, frank jest wart 2,1970 zł, a funt już tylko 4,7970 zł.
Ten ,,dobry" nastrój to echa jeszcze wczorajszych wypowiedzi wiceminister finansów odnośnie możliwości kilkuprocentowej aprecjacji naszej waluty w tym roku, a także publikacji ambitnych planów prywatyzacyjnych na najbliższe lata ze strony resortu skarbu. Inwestorzy dobrze przyjęli także informację o możliwym deficycie w 2007 r. na poziomie 16,5-17,0 mld zł, a także słowa Dariusza Filara z RPP, iż brak jest obecnie poważnych zagrożeń dla wzrostu gospodarczego (za sprawą silnego popytu wewnętrznego).
Dodał jednak, iż wzrosty cen żywności i energii mogą mieć charakter trwałego szoku podażowego, co przemawia za dalszymi podwyżkami stóp procentowych przez RPP. Teoretycznie zatem, jeżeli pominąć złą sytuację na rynkach akcji, to sytuacja powinna sprzyjać złotemu - stabilna gospodarka i rosnące stopy powinny przyciągać nowe kapitały. Jest jednak jedno ale - nie da się uporczywie ignorować sytuacji w USA, a twierdzenia, iż ,,reszta świata" przejmie na siebie globalny wzrost gospodarki, mogą być obarczone bardzo dużym ryzykiem.
Analiza techniczna dla złotego wciąż nie wyklucza możliwości jego osłabienia w najbliższych dniach. Poziomy wsparcia dla EUR/PLN (3,59) i USD/PLN (2,4350) wydają się spełniać swoją rolę. Aby jednak scenariusz zaczął się realizować konieczne będzie pokonanie okolic 3,6150 dla EUR/PLN i 2,4750 dla USD/PLN. Niewykluczone, że złotemu przyjdzie z pomocą dolar, który ma szanse w najbliższych dniach zyskać na wartości. Warto rozważyć sprzedaż EUR/USD w okolicach 1,4720-40 w oczekiwaniu na pojawienie się nowego, średnioterminowego trendu spadkowego.