Trzeba przyznać, że odpowiedź na to pytanie w którą stronę pójdzie kurs pary eurodolara, nie jest prosta, a trudno nawet, by była jednoznaczna. Istotne jest również i to, o jakim horyzoncie czasowym mówimy.
Możliwe są oczywiście dwa scenariusze – spadek i wzrost, a nawet opcja trzecia: brak większych zmian. Wspaniale, ale jasne jest, że to z naszej strony tylko ironia, bo ograniczenie analizy do powyższej konkluzji nie wniosły wiele. Tym niemniej ten schemat może nam pomóc.
Otóż: co przemawia za wzrostem eurodolara? Za powrotem w rejony 1,1070 (które dziś były zresztą testowane, jakkolwiek po południu mamy już 1,0960), za ich przebiciem i pójściem na 1,1130-40? Na razie choćby samo to, że od dawna nie było poważniejszej korekty, a dolar umacnia się od końcówki stycznia. Poza tym sytuacja na rynkach nie jest przecież bez zarzutu, a aktualnie to raczej wysoki eurodolar obrazuje słabe nastroje. Owszem, ropa od 11 lutego drożeje, ale na razie nie przebiła najistotniejszych oporów, jeśli mowa o crude. Sprawy chińskie nieco przycichły, ale wczoraj był tam (w Szanghaju na giełdzie)
ponad 6-procentowy spadek. Prócz tego rynek raczej nie uważa, by Fed miał podwyższyć w marcu stopy procentowe. I wreszcie, na wykresie możemy połączyć minima z 3 grudnia oraz 21, 25 i 29 stycznia, by otrzymać linię trendu zwyżkowego, która właśnie jest testowana. A trend jak to trend – ma szansę się potwierdzić.
A teraz druga strona medalu: co przemawia za mocnym dolarem? Słabość niektórych danych gospodarczych z Eurolandu i jego najważniejszych krajów (por. niski indeks Ifo z Niemiec czy słaby odczyt tamtejszego przemysłowego PMI). Poza tym przekonanie rynku, że w marcu Mario Draghi przypuści szturm walutowy, luzując politykę monetarną jeszcze bardziej. Wypadałoby więc osłabiać euro już teraz.
Są też takie obszary, w których brak klarownego komunikatu. Przedwczoraj amerykański indeks PMI dla usług wypadł nędznie, schodząc poniżej 50 pkt – ale wczorajsze dane o zamówieniach były świetne. Prócz tego PKB annualizowany za IV kw. wyniósł 1 proc., a prognozowano 0,4 proc. Indeks Uniwersytetu Michigan też wypadł nieźle, powyżej prognozy. Wystąpienia członków FOMC są jednak zróżnicowane.
I co teraz? Nie ma co uciekać od zdecydowania. Otóż podejrzewamy, że generalnie rzeczywiście dolar powinien się wzmacniać do 10 lutego, a niewykluczone, że i później. Pomijamy przy tym aspekt korekt, które momentami mogą być nawet i znaczące – chodzi nam o obraz najbardziej ogólny, o zasadniczą kontynuację istniejącego trendu i parcie raczej w stronę 1,08 niż 1,1240. Co się tyczy korekt, to jeśli gracze uwierzą w opisany przez nas trend, wówczas mogą dokonać teraz lekkiego odbicia – ale nawet gdyby, to nie znaczy, że ta ochronna linia pozostanie jakąś świętością. Zresztą, już teraz linia ta jest silnie atakowana – kursy ok. godziny 17:00 schodzą do 1,0930.
Zakładamy przy tym luzowanie w Eurolandzie. Jeśli Draghi rozczaruje, to oczywiście efekt może być nader silny, podobnie jak to było u progu grudnia. Przy samym 10 marca zawirowania mogą już być chaotyczne, bo każdy będzie chciał wyprzedzić ruchy drugiej strony i decyzje Draghiego oraz zrealizować zyski, co może rodzić krótkotrwałe, ale intensywne paradoksy (takie jak np. umocnienie euro w reakcji na ogłoszenie luźnej polityki).
Polski złoty
Pisaliśmy niedawno o trwającym od 11 lutego mini-trendzie wzrostowym na USD/PLN. Dziś w nocy i nad ranem, przy zejściach w okolice 3,9360, mogło się wydawać, że tendencja ta po krótkiej dominacji przegrała bitwę. Było to jednak zwodnicze, który to wniosek jest dość oczywisty, jeśli teraz widzimy 3,99. Złoty jest w słabej formie do dolara i w razie czego zakupów waluty USA będzie trzeba dokonywać raczej na drobnych korektach, jeśli chodzi o najbliższe dni.
Na EUR/PLN widzimy 4,3640 – para ta, co ciekawe, idzie w górę mimo niskiego eurodolara (a może dzięki niemu?). W istocie jednak mamy tu dziś raczej szerokie, konsolidacyjne wahania rzędu 4,3510 – 4,3685. Wykres testował w tym tygodniu poziom 4,35 i ogólna perspektywa raczej nie jest zła dla PLN, a na pewno lepsza niż na USD/PLN.