W Grecji powoli realizuje się czarny scenariusz. Scenariusz wyjścia ze strefy euro. Paradoksem jest to, że większość Greków z tego się cieszy, chociaż jest to równoznaczne ze skokowym spadkiem ich dochodów. Mniej radosne są natomiast rynki finansowe.
W niedzielnym referendum Grecy powiedzieli głośne "NIE" dla propozycji porozumienia Aten z międzynarodowymi wierzycielami zaproponowanego przez tych ostatnich. Na "NIE" zagłosowało 61,3% greckiego społeczeństwa, podczas gdy na "TAK" było 38,7% głosujących. W zasadzie to samo referendum było bezprzedmiotowe. W niedziele bowiem na stole już nie leżała żadna propozycja porozumienia. To było aktualne bowiem do końca czerwca br.
Wyniki referendum to dużą wygrana greckiego rządu, który nawoływał do głosowania na "NIE". Paradoksalnie przegrali natomiast sami Grecy. Po tym jak zagłosowali przeciw porozumieniu trudno będzie o jakikolwiek kompromis w tej sprawie. To zaś sprawia, że Grecja jest o krok od bankructwa i dwa kroki od wyjścia ze strefy euro (tzw. GREXIT). To pierwsze może nastąpić w zasadzie w każdej chwili. Wystarczy, że Europejski Bank Centralny (ECB) przestanie wspierać grecki system bankowy. Najwcześniej będzie to możliwe w środę, a najpóźniej po 20 lipca.
We wtorek wieczorem bowiem zbierają się przywódcy strefy euro, żeby przedyskutować kwestię Grecji po referendum. Wówczas więc ECB mógłby zdecydować o wstrzymaniu finansowania greckich banków dzień później. Czyli właśnie w środę. Data 20 lipca związana jest natomiast z faktem, że wówczas Ateny muszą wykupić od ECB swoje obligacje o wartości 3,5 mld EUR. Tymczasem takich środków nie ma. To zaś wymusi na ECB zamknięcia strumienia gotówki dla Grecji.
Wyniki niedzielnego referendum wywołały wybuch radości na greckich ulicach. To pewien paradoks. Jak wylicza agencja S&P potencjalne wypchnięcie ze strefy euro będzie oznaczało spadek PKB Grecji aż o 20%. A więc duży cios dla bardzo wielu greckich gospodarstw domowych.
Mniej zadowolone są natomiast rynki finansowe. Nie dlatego, że martwią się o losy samej Grecji. Głównie dlatego, że nie są w stanie przewidzieć jakie następstwa będzie miał GREXIT i już dostrzegają symptomy kryzysu politycznego rozprzestrzeniającego się na całą strefę euro. Kryzysu z którym, jeżeli faktycznie on się pojawi, nie poradzi sobie ECB i luźna polityka monetarna. Kryzysu, który ograniczy wzrost gospodarczy. Nic więc dziwnego, że dziś obserwujemy wzrost awersji do ryzyka. Akcje w europie tanieją.
Osłabia się m.in. euro i polski złoty, a umacnia szwajcarski frank traktowany jako tzw. bezpieczna przystań na niepewne czasy. Pozytywnym sygnałem jest jednak to, że skala ucieczki od ryzyka nie jest bardzo duża. Strach inwestorów jest nawet odrobinę mniejszy niż przed tygodniem, gdy okazało się, że w rozmowach ostatniej szansy rząd w Atenach nie porozumiał się z wierzycielami. Być może rynki liczą, że na wtorkowym szczycie strefy euro zapadną jakieś pozytywne rozstrzygnięcia. To złudne oczekiwanie. Jedyne na co można teraz liczyć to już tylko na uporządkowane wyjście Grecji ze strefy euro. Jeżeli bowiem będzie ono chaotyczne to strach na rynkach będzie jeszcze utrzymywał się tygodniami.