Do tego doszedł efekt zwykłej korekty technicznej, realizacji zysków. Ale nie przebiliśmy 1,06, a jeśli połączymy maksima z 2 i 17 lutego, to dostaniemy linię spadkową - i wciąż jesteśmy poniżej takiej linii.
Dziś nie mamy raczej przełomowych danych, niemniej o 16:00 poznamy informacje o sprzedaży nowych domów w USA, a także indeks Uniwersytetu Michigan za luty. Prognozuje się spadek z 98,5 pkt do 96 pkt.
Euro-złoty lokuje się przy 4,30, chwilami niżej. To być może ostatnie chwile linii wzrostowej wyznaczonej przez rosnące minima z 21 - 22 września 2015, początku kwietnia 2016 i połowy sierpnia 2016. Linia ta przez długi czas powoli osłabiała złotego, przy czym po drugiej stronie, na szczytach, działy się różne rzeczy - nie jest to więc kanał. Ale teraz linia ta jest mocno testowana i niektórzy wierzą w to, że pęknie, a wiosna przyniesie nam wyraźnie silniejszego złotego.
Może i tak być, o ile Fed nie podwyższy stóp w marcu, a tym bardziej, jeśli da sygnał, że wycofuje się z jastrzębich deklaracji. Na razie nie przesadzamy z wiarą w marzec, niemniej przyjmujemy, że kurs Fed będzie na owe trzy zapowiadane podwyżki, a przynajmniej na dwie. Koncepcja trzech ruchów wysysałaby kapitał z rynków wschodzących. Poza tym złoty jest dość słaby do dolara, nawet jeśli teraz mamy 4,0640, co zakrawa na korektę pro-złotówkową. Otóż gdyby dolar generalnie miał zyskiwać na głównej parze, to USD/PLN szedłby w górę. Wątpliwe, by wtedy euro-złoty mógł długoterminowo przeć na południe. Pary te nie są co prawda zupełnie ze sobą skorelowane, ale znaczące rozbieżności w generalnych kierunkach rzadko kiedy są trwałe. Mówiąc kolokwialnie - jeśli złoty traci, to traci; podobnie z zyskiem.