Indeks S&P500 zamknął czwartkowy handel wzrostem o 1,2 proc. i jest już w połowie drogi do wymazania całych spadków z tego miesiąca. Rentowności 10-letnich obligacji skarbowych USA na 2,90 proc. są najwyżej do czterech lat, ale w żaden sposób nie pomaga to dolarowi, który traci do wszystkiego, czego może i zmierza do zaliczenia najgorszego tygodnia do dwóch lat.
Po krótkiej przerwie w postaci zeszłotygodniowych zawirowań motyw przewodni handlu w tym roku wrócił w pełnej krasie. Takie są fakty, nawet jeśli nie do końca mają jasne uzasadnienie fundamentalne. W tym miejscu zwykle jest miejsce na dwa podejścia w analizie fundamentalnej - przyznanie, że ten rodzaj analizy stał się (przejściowo) nieskuteczny albo szukanie na siłę bezsensownego wytłumaczenia.
Obecny klimat zachęca do wypływania co bardziej zadziwiających teorii, których Tobie Czytelniku oszczędzę i jednocześnie przestrzegałbym przed nimi. Na razie pozostaje po prostu podążać z trendem.
Kalendarz na koniec tygodnia nie zawiera porywających pozycji. Dane z polskiego rynku pracy tradycyjnie przejdą bez echa, choć dynamika płac (prog. 6,9 proc. r/r) może być interesująca dla RPP. Z drugiej strony wczorajsze dane o CPI pokazują, że jak na razie rosnące wynagrodzenia nie wywierają presji na wzrost cen w gospodarce, więc RPP może siedzieć z założonymi rękami.
Po sprzedaży detalicznej z Wielkiej Brytanii za styczeń oczekuje się odbicia po słabych wynikach z poprzedniego miesiąca (prog. 0,5 proc. m/m). W USA dane o pozwoleniach na budowę domów są drugorzędne, podczas gdy indeks nastrojów konsumentów ma podtrzymać styczniowe poziomy, co by wskazywało, że Amerykanie nie przejęli się ostatnimi zawirowaniami na rynkach. W raporcie otrzymamy też informacje o oczekiwaniach inflacyjnych, co może mieć istotne znacznie dla percepcji przyszłej ścieżki Fed. Na tym etapie (bez konfirmacji z samego Fed) może to jednak być za mało, by pomóc dolarowi.