Czwartek przynosi wyprzedaż złotego pomimo relatywnie dobrych nastrojów na rynkach globalnych, dobrego zachowania walut regionu i konsolidacji notowań EUR/USD. O godzinie 13:50 euro drożało o 1,8 gr do 4,2290 zł, dolar o 1,9 gr do 3,8935 zł, a taniejący ostatnio szwajcarski frank zyskiwał 2,1 gr i trzeba było za niego zapłacić 3,8625 zł.
Jedynym wyjątkiem jest para GBP/PLN. Jej kurs cofnął się o 0,4 gr do 5,0080 zł, po tym jak wczoraj spadł z poziomu 5,03 zł. To efekt ogólnie słabego zachowania funta, które jest wynikiem opublikowanych dziś rozczarowujących danych o marcowej produkcji przemysłowej w Wielkiej Brytanii (1,4 proc. R/R wobec oczekiwanych 2,1 proc.) i reakcji na wyniki posiedzenia Banku Anglii.
Złoty słabo wypada też na tle innych walut regionu, tracąc po 0,4 proc. m.in. do węgierskiego forinta i tureckiej liry oraz po 0,3 proc. do czeskiej korony i rumuńskiego leja. To wskazuje na lokalne przyczyny słabości krajowej waluty. Jednak poza zwykłą realizacją zysków, czy w nieco szerszym ujęciu, poza prawdopodobnym zakończeniem trwającej od grudnia aprecjacji złotego, nie sposób je w tej chwili wskazać.
Przyglądając się dzisiejszej słabości złotego warto natomiast zwrócić uwagę, że nie jest ona związana z zachowaniem EUR/USD, która to para konsoliduje się po trzech dniach spadków. Inwestorzy też zdają się zapominać o wczorajszym zapewnieniu Mario Draghiego, że Europejski Bank Centralny (ECB) będzie prowadził dalej luźną politykę monetarną pomimo poprawy wskaźników gospodarczych, gdyż jest jeszcze zbyt wcześnie, żeby ogłosić zwycięstwo w walce o doprowadzenie inflacji do celu w pobliżu 2. proc. Zwrócił on przy tym uwagę, że presja na wzrost inflacji bazowej wciąż pozostaje ograniczona.
Słowa Draghiego są o tyle ważne, gdyż część uczestników rynku mogła zakładać, że wobec wyraźnego przyspieszenia gospodarczego jakiego doświadcza Europa, a także po marginalizacji ryzyka politycznego po wyborach prezydenckich we Francji, ECB zaostrzy swoją retorykę. To zaś mogłoby w sposób natychmiastowy przełożyć się na przecenę złotego. Zwłaszcza w sytuacji, gdy z Rady Polityki Pieniężnej (RPP) płyną słowa o przynajmniej jeszcze rocznym okresie utrzymywania rekordowo niskich stóp procentowych w Polsce.
Komisja Europejska podwyższyła prognozy wzrostu gospodarczego dla Polski. W tym roku dynamika Produktu Krajowego Brutto (PKB) ma sięgnąć 3,5 proc. wobec 3,2 proc. szacowanych wcześniej, a prognoza na 2018 rok została podwyższona do 3,2 z 3,1 proc. Nie znalazło to przełożenia na notowania złotego. I nie ma się czemu dziwić. Martwi nie tylko spodziewane wyhamowanie wzrostu w przyszłym roku, ale również prognozowany wysoki, bo sięgający 2,9 proc. PKB, deficyt sektora finansów publicznych, czyli tuż poniżej unijnego progu 3 proc.
Krajowy rynek walutowy pozostaje też nieczuły na utrzymujący się duży popyt na polski dług. W czwartek rentowności 10-letnich obligacji spadły do 3,387 proc. z poziomu 3,418 proc. wczoraj, kierując się ku kwietniowemu minimum na 3,344 proc.
W drugiej połowie dnia wpływ na nastroje na krajowym rynku walutowym mogą mieć publikowane o godzinie 14:30 dane o inflacji producenckiej w USA, który to raport będzie wprost odnoszony do czerwcowej decyzji Fed (im wyższa inflacja tym większa pewność podwyżki stóp procentowych i tym większa presja na wyprzedaż złotego).
W piątek podobne emocje będą budzić analogiczne dane o inflacji konsumenckiej i raport o sprzedaży detalicznej w USA. Pewien wpływ na decyzje inwestorów może też mieć publikacja krajowych danych o inflacji (prognoza: 2 proc. R/R) i podaży pieniądza (prognoza: 7,2 proc. R/R), a także czekanie na decyzję agencji Moody's ws. ratingu Polski (prognoza: brak zmian).
Zachowanie złotego w tym tygodniu, w tym również to dzisiejsze słabe zachowanie na tle regionu, może potwierdzać tezę o punkcie zwrotnym w jakim znalazł się rodzimy rynek walutowy. Tezę mówiącą o tym, że wobec braku paliwa do dalszego umocnienia, zapoczątkowana w grudniu tendencja aprecjacyjna właśnie się zakończyła, a kolejne tygodnie przyniosą osłabienie złotego do głównych walut.