Na eurodolarze pożegnaliśmy trend spadkowy biegnący od 3 maja, kiedy to przetestowano poziomy powyżej 1,16. Przez ten czas owa tendencja kilka razy była sprawdzana przez rynek – a my obstawialiśmy, że to dolar będzie stroną silniejszą, jakkolwiek stopniowo podkreślaliśmy też, że pro-dolarowe czynniki słabną, biorąc pod uwagę choćby postawę Fed.
Amerykański bank centralny zachowuje się bowiem w kwestii zacieśnienia polityki pieniężnej jak grymasząca panna na wydaniu – tak, owszem, kiedyś na pewno, ale każdy termin okazuje się jednak niewłaściwy. Dżem jutro, dżem wczoraj, ale nigdy dżemu dzisiaj – znamy to z "Alicji w Krainie Czarów".
Na eurodolarze mamy już 1,1225. Jeśli w piątek dane z amerykańskiego rynku pracy (payrollsy) wypadną słabo, to wówczas los dolara będzie przypieczętowany przynajmniej na kilka tygodni, a może i miesięcy. Oczywiście po drodze będą możliwe rozmaite powroty, korekty, okresowe wzmocnienia, ale okolice 1,10 będą hen, daleko.
Naturalnie wszystko to jest też kwestią tego, jak patrzymy na wykres. Jeśli połączyć maksima z 3 maja i 9 czerwca, to taka linia spadkowa została już ostro przebita. Jeśli wziąć 3 maja i 23 – 24 czerwca, to tak określona linia jeszcze trwa w mocy. W takim układzie możliwe byłoby podejście w kolejnych dniach stopniowo gdzieś do 1,1260 i nawet wyżej – a potem piątek tak czy inaczej będzie czasem weryfikacji.
Wystarczy jednak, że payrollsy dobrze wypadną i będzie jeszcze szansa na jako takie utrzymanie dolara w sile, w każdym razie na zatrzymanie ewentualnego rajdu do 1,16. Co zaś się tyczy dnia jutrzejszego czy czwartku, to teoretycznie mogłoby się wydawać, iż powinna przyjść korekta, ale doświadczenie uczy, że często kolejny dzień po zwyżce jest jeszcze próbą dobijania przegrywającej waluty, tak więc skok na poziomy jeszcze wyższe niż dzisiejsze nie będzie zaskoczeniem.
Podsumowując: dolar sporo stracił, a cała jego nadzieja (może już ostatnia w perspektywie paru miesięcy?) tkwi w piątkowych danych – lub w ewentualnych niepowodzeniach politycznych czy gospodarczych w Europie, w ramach których amerykański pieniądz mógłby pełnić rolę bezpiecznego aktywa.
Co do dzisiejszego kalendarium, to Bank Australii zgodnie z prognozą obniżył stopę z 1,75 proc. do 1,50 proc. (ba, ale to i tak nadal wysoki poziom). W Szwajcarii rozczarowała czerwcowa sprzedaż detaliczna (-3,9 proc. r/r, prognoza -2 proc., wynik poprzedni -1,7 proc. r/r), podobnie zresztą indeks PMI dla przemysłu (50,1 pkt, prognoza 51,4 pkt).
Robert Kaplan z Fed nastawał w swoim przemówieniu na cierpliwość w temacie podwyżek stóp, a to z uwagi na globalne czynniki ryzyka. Zapewnił, że uważnie monitoruje to, jak spowalnia wzrost i rośnie zadłużenie (w stosunku do PKB) w dużych gospodarkach poza USA. Jego wypowiedź nie mogła oczywiście pomóc dolarowi.
Na pierwszej linii były banki
Eurodolar sprzyjał dziś złotemu, jeśli chodzi o USD/PLN – natomiast na EUR/PLN sytuacja bez dodatkowych czynników mogłaby się przekładać rozmaicie, bo jednak euro drożało na głównej parze, a np. indeksy giełd europejskich (DAX, CAC40) były wyraźnie na minusie, co psuło nastroje.
Tym razem jednak pojawił się ostry czynnik na rzecz poprawy kwotowań złotego na wielu parach. Na USD/PLN mamy 3,8540, a w minimach było 3,8515. Na GBP/PLN notowano 5,1085, czyli znacznie poniżej wsparcia 5,1475, uformowanego w początkach lipca (i przebitego już wczoraj). Na EUR/PLN maksima to 4,3635, dołki wypadły niewiele ponad 4,32. Na CHF/PLN z 4,0370 schodziliśmy do 3,99.
To pośredni skutek euforii na GPW wywołanej prezydenckim projektem ustawy o kredytach walutowych, co w praktyce oznacza kredyty frankowe. Owszem, banki będą musiały zwracać spready i ogółem mają z tego tytułu ponieść koszty rzędu 3,6 – 4,0 mld zł. Owszem, są też i inne czynniki, np. podniesienie wymogów kapitałowych etc. Ale z drugiej strony sami bankowcy oceniają, że koszty będą niższe niż zakładano, a poza tym przewalutowanie kredytów będzie rozłożone w czasie, a nie jednorazowe. Na fali takich informacji złoty zyskał, WIG wyskoczył w górę o 1,75 proc., WIG20 o 2,36 proc., silnie podrożały akcje banków (PKO BP 10,5 proc., Pekao 1,13 proc., Getin Noble Bank 23,26 proc., Getin Holding 12,20 proc., mBank 11,67 proc. itd.).
Pamiętajmy jednak, że teraz jest dobry moment na korektę, zwłaszcza na parach, które nie są bezpośrednio związane z rosnącym eurodolarem, albo który to wzrost może im nie służyć (jak EUR/PLN). Takie krajowe wydarzenia, choć czasem spektakularne (i korzystne lub nie), to jednak szybko tracą swój impet i złoty wraca pod kuratelę czynników globalnych.