Tymczasem europejscy politycy nadal są podzieleni w kwestii użycia funduszy ze stałego mechanizmu stabilizacyjnego ESM, który ma zacząć działać od lipca, a szef Europejskiego Banku Centralnego daje do zrozumienia, iż aby ECB wszedł do gry, wpierw politycy powinni się porozumieć i przedstawić konkretne rozwiązania.
W takiej sytuacji, w jakiej teraz znajdują się rynki finansowe, niemal każda plotka będzie trafiać na podatny grunt i funkcjonować do momentu, kiedy nie zostanie zdementowana. Po tym, jak wczoraj przedstawiciele Komisji Europejskiej przyznali, iż w obecnej formie ESM nie będzie mógł wspierać banków (dzień wcześniej mówili co innego), a szef ECB znów strofował polityków, uwaga rynków przesunęła się na możliwe działania ze strony MFW.
Spekulacje na temat możliwego wsparcia hiszpańskich banków byłyby nawet na rzeczy, gdyby nie kilka drobnych szczegółów. Fundusz raczej nie ma możliwości angażowania się w prywatne instytucje, a zatem tak naprawdę musiałby wesprzeć hiszpański rząd – a taka pożyczka to już nic innego, jak pewna forma zewnętrznego finansowania, czyli bailoutu.
Nie dziwi, zatem to, iż dyskusji z MFW zaprzeczają też sami Hiszpanie. Zresztą jest jasne, że Fundusz samodzielnie nie byłby w stanie „pociągnąć” bailoutu dla Hiszpanii. Tymczasem przedstawiciele Komisji Europejskiej wydają się być na taką możliwość nieprzygotowani, a ECB woli czekać na konkretne plany ze strony polityków. Zresztą, nawet samo zaangażowanie się MFW wymagałoby dodatkowych wysiłków w kwestii przedstawienia wiarygodnego planu działań ze strony premiera Mariano Rajoya...., a zatem czasu, którego jest coraz mniej.
Czy to oznacza, że bailoutu nie będzie? Hiszpański rząd prędzej, czy później będzie musiał sięgnąć po zewnętrzne finansowanie. Tylko, że może się to odbywać przy znacznie większym chaosie na rynkach – na razie rentowności 10-letnich papierów oscylują wokół 6,60 proc. Na rynku słychać coraz więcej opinii, iż przebicie 6,85 proc. (szczytu z listopada ub.r.) może wywołać paniczną wyprzedaż hiszpańskiego długu. Tymczasem poziom ten może być osiągnięty chociażby przez cięcia ratingu dla Hiszpanii przez renomowane agencje ratingowe (po tym, jak we wtorek zrobił to Egan-Jones, zwracałem uwagę, iż na ruch Wielkiej Trójki nie będzie trzeba długo czekać). Wczoraj Fitch obniżył oceny dla 8 autonomicznych hiszpańskich regionów – czy nie jest pewien sygnał?
Grecja chwilowo schodzi z wokandy - sondaże będą publikowane tylko do niedzieli, później do 17 czerwca jest cisza wyborcza. Ostatnie wskazania pokazują wprawdzie częściej wygraną Nowej Demokracji, ale to wszystko mieści się w ramach tzw. błędu statystycznego, a nastroje Greków są dość zmienne. Niemniej nawet lider ND zaczyna afiszować populistycznymi hasłami – wczoraj Antonis Samaras przyznał, iż należy podnieść minimalną płacę. Nie ma, zatem pewności, czy koalicja ND-PASOK (jeżeli wygra wybory) będzie tak reformatorska (zwracałem na to uwagę już wielokrotnie w ostatnich dniach).
Dzisiaj opublikowane zostały ostateczne odczyty indeksów PMI dla przemysłu dla wielu krajów (te dla USA poznamy po południu). Te ze strefy euro były nawet nieco lepsze, niż publikowane w szacunkowych odczytach sprzed półtora tygodnia – ale w ogólnym rozrachunku i tak słabe, pokazując, iż region wchodzi w recesję. Dość duże zaskoczenie to PMI dla Szwajcarii (spadek do 45,4 pkt.), zwłaszcza po lepszym odczycie indeksu KOF dwa dni temu – pomijam tu dość dobry odczyt PKB za I kwartał, bo to historia.
Czy szwajcarscy decydenci będą mieć dodatkowe argumenty do działania? Na razie mało kto wierzy w to, że są w stanie cokolwiek zmienić w dotychczasowej polityce bierności... Słabe dane zaprezentowali też Chińczycy (PMI liczony przez HSBC/Markit spadł do 48,4 pkt., a wyliczany przez rządowe CFLP do 50,4 pkt.). W połączeniu z ostatnimi doniesieniami, które stonowały wcześniejsze oczekiwania na skalę programu stymulacyjnego, nie wygląda to dobrze – zwłaszcza dla walut regionu Azjii i Pacyfiku (jak AUD), czy też surowców.
Dzisiaj w kalendarzu kluczowy odczyt danych Departamentu Pracy USA, czyli tzw. Payrolli o godz. 14:30. Oczekiwania rynkowe mówią o odczycie na poziomie 150 tys., można też znaleźć szacunki na poziomie 175 tys. (4CAST), podczas kiedy stopa bezrobocia w maju powinna utrzymać się na poziomie 8,1 proc. (4CAST oczekuje jej wzrostu do 8,2 proc.). To jaki będzie faktyczny odczyt jest oczywiście dość trudne do przewidzenia, ale jeszcze gorzej jest z właściwą interpretacją tych danych na obecnym rynku.
Paradoksalnie, dobrze – ale na dłuższą metę – byłoby, gdyby dane okazały się być fatalne. Wtedy być może wróciłaby dyskusja nt. możliwego QE3 podczas posiedzenia FED 19-20 czerwca. Bo niestety, ale coraz częściej można postawić tezę, iż tylko Amerykanie są w stanie powstrzymać obecny, niekorzystny trend na rynkach. Na krótką metę słabe dane doprowadziłyby jednak do dalszego umocnienia dolara, ale z dobrymi byłoby podobnie (osłabienie waluty byłoby dość krótkie, gdyż ogonek chętnych do posiadania „zielonych” w obawie przed światowym Armagedonem jest coraz większy). Poza tym mamy też odczyty PMI dla przemysłu (godz. 14:58) i ISM dla przemysłu (godz. 16:00) – interpretacja analogiczna jak powyżej.
EUR/USD: Spadek poniżej 1,20 w perspektywie 1-2 tygodni coraz bardziej realny
Ostatnie dni pokazują tylko, że potencjalne korekty w górę są dość szybko wykorzystywane przez chcących korzystnie wejść w dolara. W efekcie dzisiaj złamany został ważny poziom wsparcia na 1,2330 (minimum to 1,2310), co jasno wskazuje, iż rynek zmierza w okolice 1,1876, a więc na minimum z czerwca 2010 r. Po drodze można jeszcze wskazać wsparcia 1,2144-53 (z tego samego okresu) i oczywiście psychologiczną barierę 1,20. Rośnie ryzyko, iż nowy tydzień zaczniemy od luki spadkowej – gdyby pojawiły się kolejne złe informacje z Hiszpanii.