Trudno ocenić, na ile reżim łamie się pod międzynarodowymi sankcjami, a na ile jest to tylko blef Kim Dzong Una, który chce zyskać na czasie i uśpić czujność państw Zachodu.
Nie miejsce, aby o tym dyskutować. Optymizm rynków zaczął wyparowywać podczas sesji na Wall Street, kiedy zaczęły pojawiać się spekulacje nt. możliwej rezygnacji Gary'ego Cohna, który opowiadał się przeciwko jakimkolwiek taryfom celnym. Ta została później potwierdzona, co tylko nasiliło obawy związane z dalszymi posunięciami Donalda Trumpa w temacie ceł.
Odwołane zostało spotkanie z przedsiębiorcami, a szef Białego Domu stanowczo odrzuca presję „macierzystej” Partii Republikańskiej, która nalega go do zmiany podejścia w tej kwestii, choć mówi się już bardziej o „dopasowaniu taryf” (Paul Ryan), niż całkowitym odejściu od tego pomysłu. Media zdają się jednak nastawiać na negatywny scenariusz – na giełdzie nazwisk następcy Cohn'a znajduje się chociażby Peter Navarro, kontrowersyjny ekonomista który zasłyną już swoimi wypowiedziami nt. korzyści konkurencyjnej Niemiec, czy też Chin, płynącej z kursu walutowego.
Navarro jest zwolennikiem wprowadzenia ostrego kursu z Chinami, oraz generalnie podejścia w polityce handlowej, uważając, że trzeba ograniczyć nadmierny deficyt handlowy USA. Tylko, czy jest to właściwa droga? Można już znaleźć spekulacje na rynku, wskazujące, że kolejnym celem ataku Trumpa będą Chiny – trudno ocenić, czy USA zdecydują się na wprowadzenie ceł na chińską odzież i elektronikę, czy też wdrożą zakaz przejmowania przez Chińczyków amerykańskich firm w tych sektorach, które są blokowane przez chińskie władze w Chinach. Tak czy inaczej ryzyko nasilenia protekcjonizmu i wojen handlowych, stało się bardziej realne, niż jeszcze kilka dni temu.
Amerykański protekcjonizm nie będzie tym, co mogłoby wspierać dolara. Ubiegły tydzień dobrze to pokazał. Niemniej reakcja na rynku jest ograniczona. Niewykluczone, że część inwestorów czeka na wynik politycznych przepychanek pomiędzy liderami Partii Republikańskiej, a Białym Domem. Wygląda to na największy kryzys od czasu objęcia przez Trumpa urzędu w grudniu 2016 r.
Na wykresie koszyka BOSSA USD w ujęciu tygodniowym widać jednak naruszenie wsparcia przy 75,95 pkt., co może prowokować do dalszej słabości dolara. Teraz kluczowym wsparciem staje się 7-letnia linia trendu wzrostowego przy 75,50 pkt.
Z walut surowcowych warto zwrócić uwagę na dolara australijskiego, któremu nie zaszkodziły aż tak bardzo dzisiejsze dane nt. dynamiki PKB w IV kwartale, oraz „gołębie” słowa prezesa Lowe'a (RBA). Na horyzoncie pojawia się jednak większe zagrożenie, które nie zostało jeszcze zdyskontowane w notowaniach AUD. To groźba wojny handlowej na linii USA-Chiny na której Państwo Środka mocno by straciło. Jeżeli nowym szefem doradców gospodarczych Trumpa zostanie Peter Navarro, to ryzyko takich działań znacząco by wzrosło. Tymczasem AUD jest dość wrażliwy na jakiekolwiek gorsze informacje z Chin.
Na tygodniowym ujęciu AUD/USD sytuacja zdaje się wyglądać nieźle – udało się obronić rysowaną od grudnia 2016 r. linię trendu wzrostowego. Wskaźniki jednak nie podzielają już tego optymizmu. Warto zachować ostrożność. Kluczowy rejon to strefa oporu 0,7830-0,7890. Jeżeli będzie ona skuteczna, to ryzyko scenariusza spadkowego znacząco wzrośnie.
Na koniec rzućmy okiem na wykres EUR/USD. Na dziennym oscylatorze RSI 9 mamy naruszenie linii trendu spadkowego, a na wykresie bazowym widać, że popyt flirtuje ze złamaną wcześniej w ostatniej dekadzie lutego linią trendu wzrostowego. To wszystko zdaje się zwiększać szanse na atak na tegoroczne szczyty powyżej 1,25, chociaż fundamentalnie kluczowy będzie dopiero jutrzejszy przekaz ze strony Europejskiego Banku Centralnego. Pytanie, czy potencjalna zmiana w komunikacie (odejście od „luźnego nastawienia”) zostanie zinterpretowana na korzyść dalszych wzrostów euro, jeżeli pozostałe akcenty ze strony Draghiego podczas konferencji prasowej będą wskazywać na utrzymującą się „ostrożność” w działaniach ze strony Banku.