Na razie do żadnego Brexitu jeszcze nie doszło, ewentualna procedura wyjścia może potrwać nawet kilka lat, a samo referendum, formalnie rzecz biorąc, nie jest wiążące dla brytyjskich władz. Istotne jest jednak nie tyle to, jakie konkretnie kroki podjęte zostaną w najbliższym czasie, ile raczej sam fakt, że kształt Unii Europejskiej stanął pod znakiem zapytania.
Głównonurtowi politycy unijni tudzież luminarze biznesu (jak George Soros)
generalnie są zrozpaczeni brytyjską decyzją, wieszcząc Wyspom niezliczone problemy czy katastrofy poza Unią. Z drugiej strony, są i tacy, którzy podejrzewają, że np. Niemcy skrycie cieszą się z Brexitu, licząc na to, że dzięki temu otrzymają wolną rękę w tym, co zostanie z UE.
Tymczasem Unia ma też i inne problemy. Media donoszą, że Manuel Valls (premier Francji) negatywnie ocenił to, w jakim kierunku idą rozmowy ze Stanami Zjednoczonymi w sprawie traktatu TTIP – który nominalnie dotyczy wolnego handlu, ale przez wielu uważany jest za projektowane narzędzie amerykańskiej dominacji nad europejską gospodarką. Miałoby to wynikać m.in. z niekorzystnych dla Europy sposobów rozwiązywania potencjalnych konfliktów (przez sądy arbitrażowe). W każdym razie Valls jest nastawiony krytycznie – i podobnie niemieccy socjaldemokraci, podczas gdy Angela Merkel prezentuje kurs pro-amerykański.
W Hiszpanii w wyborach zwyciężyła Partia Ludowa (zwyczajowo określana jako konserwatywna, cokolwiek pojęcie to miałoby jeszcze znaczyć w zachodniej Europie), ale nie ma tak dużej przewagi nad socjalistami, by rządzić samodzielnie. Krajowi grozi paraliż na tle niemożności utworzenia rządu. Cóż, niewykluczone, że ten zakątek UE znów zacznie przyprawiać unijnych oficjeli o ból głowy.
A co na to wszystko eurodolar? Na pozór w piątek finał nastąpił relatywnie wysoko, bo przy 1,11 – a przecież minima z tamtego dnia sięgały prawie 1,09. W istocie jednak w poniedziałek rano jesteśmy przy 1,10, chwilami niżej, a rodząca się świeca ma na razie czarny, spadkowy kolor. Atmosfera nie sprzyja więc euro, po prostu pewne kwestie się zmieniły. Przełamano linię wzrostową, którą dotąd można było prowadzić od początku grudnia. Z kolei trwająca od półtora roku konsolidacja potwierdziła się już 3 maja, gdy doszło do odbicia od 1,16. Na razie więc piłka jest bardziej po stronie dolara.
Dziś w kalendarium – niewiele. O 15:45 poznamy PMI dla usług w USA, o 19:30 wypowie się Mario Draghi, szef EBC. W wtorek wypowie się znów, a prócz niego także B. Coeure i P. Praet z tej samej instytucji. Poza tym poznamy jutro także dane z USA: Conference Board zaufania konsumentów i indeks Fed z Richmond, jak też i PKB za I kw. (finalny odczyt). W środę wypowie się publicznie Janet Yellen, w czwartek James Bullard, w piątek Loretta Mester (czyli członkowie FOMC). W sytuacji post-referendalnej istotne jest to, jak odnosić będą się do niej przedstawiciele banków centralnych.
Kondycja złotego
Kondycja złotego nie jest teraz zbyt dobra. Owszem, na EUR/PLN najnowsza świeca sięga dolnym knotem do 4,4065 – ale około piątej, kurs to 4,4330. Za opór można uznać 4,4560 – natomiast maksimami z piątku, wykraczającymi grubo ponad 4,50, nie trzeba się na razie aż tak bardzo przejmować. Tym niemniej ogólna perspektywa jest raczej przeciw złotemu. Warto też pamiętać, pomijając brytyjskie referendum, że w lipcu agencja Fitch może zrewidować rating Polski, być może niekorzystnie dla nas.
Na USD/PLN też widać słabość złotego. Owszem, wybicia ponad 4,12, widoczne po brytyjskim szoku, były chwilowe, ale czy nabywców dolara ma pocieszać to, że teraz płacą 4,03 z grubszym kawałkiem? Raczej nie, szczególnie że już rejon 3,9860 – 4,00 to wsparcie.