W czwartek na naszym rynku walutowym złoty od rana tracił. Korekta i tak była już bardzo pożądana, a wymusiły ją napięcia geopolityczne i spadek kursu EUR/USD.
Jeśli nie w czwartek to i tak doszłoby do realizacji zysków w piątek przed długim weekendem, więc można spokojnie to osłabienie złotego zlekceważyć. Dzisiaj korekta może być jednak kontynuowana, bo gracze będą się bali tego, co może się wydarzyć na płytkim rynku w poniedziałek i wtorek. Nie przypuszczam, że dane o lipcowym bilansie płatniczym Polski wpłynęły na rynek. Teoretycznie jednak im mniejszy jest deficyt (lub większa nadwyżka) tym lepiej dla złotego.
Na GPW też, podobnie jak w reszcie Europy, od rana w czwartek panowała niepewność. Jednak i u nas reakcja na słabą sesję w USA i zagrożenie terrorystyczne była początkowo bardzo umiarkowana. Jednak już po 15 minutach poszliśmy na południe za resztą rynków europejskich. Najbardziej traciła TPSA pociągnięta w dół przez słaby wynik kwartalny Deutsche Telekom i medialne informacje o możliwości utraty nawet miliona abonentów na skutek działań UKE. Można powiedzieć, że podciągnięcie indeksów zleceniami koszykowymi podczas środowej sesji odbiło się czkawką w czwartek.
Sesja jednak nie ma żadnego prognostycznego znaczenia, bo aktywność graczy była minimalna – obrót spadł o 50 procent w porównaniu do sesji środowej. Niedobrze jednak, że obóz byków pozwolił na duży spadek, bo w ten sposób potwierdził obowiązujący od zeszłego tygodnia sygnał sprzedaży. Z powodu małego obrotu należy jednak do tego potwierdzenia podchodzić z dużą rezerwą.
W piątek na GPW, podobnie jak na rynku walutowym, może być trudno o znaczne zwiększenie aktywności, bo gracze też będą się bali długiego weekendu i tego, co może się wydarzyć do środy. Trudno, żeby w tej sytuacji sesja była przełomowa, ale najważniejszym jej punktem będzie reakcja rynków światowych na dane o amerykańskiej sprzedaży detalicznej. W reakcji na czwartkowe zachowanie rynków w USA powinniśmy jednak rozpocząć sesję zwyżką indeksów, ale spadki cen surowców mogą wzrost ograniczyć.
Amerykanie nie boją się zamachów
W czwartek od rana rynki finansowe były zaniepokojone nie tylko bardzo słabym zamknięciem sesji w USA, ale i wydarzeniami w Wielkiej Brytanii. Poinformowano tam o wprowadzeniu na lotniskach stanu najwyższego pogotowia antyterrorystycznego. Wynikało to z informacji policji, która udaremniła zamach terrorystyczny na pokładzie samolotu startującego z Wielkiej Brytanii. Mówiono również o tym, że planowano wiele zamachów. Nic dziwnego, ze traciły akcje firm lotniczych. Indeks w Eurolandzie zapewne i tak w czwartek spadałyby około jednego procenta w wyniku bardzo nieudanej sesji amerykańskiej, więc zagrożenie terrorystyczne kosztowało posiadaczy akcji około 0,5 pkt. procentowego. Nie było to wielkie przerażenie, bo gracze pamiętali, że po wszystkich dotychczasowych atakach terrorystycznych indeksy rosły, a sprzedaż akcji była dużym błędem. To, że atak udaremniono, ale podtrzymano stan zagrożenia musiało trochę szkodzić rynkom, które przecież najbardziej nie lubią niepewności.
W USA gracze w ogóle się nie przejęli europejskim zagrożeniem terrorystycznym. Zachowali się bardzo logicznie i niczego innego nie można było się po nich spodziewać. Można powiedzieć, że, paradoksalnie, to zagrożenie pomagało bykom. Skoro mówiono o spadkach indeksów z tego właśnie powodu, to wystarczyło opanować sytuację na początku sesji, żeby gracze nabrali przeświadczenia, iż rynek jest bardzo silny, bo nie reaguje nawet na zagrożenie terrorystyczne.
Opublikowane w czwartek dane makro utonęły zupełnie w medialnym szumie. Szumie stanowczo zresztą zbyt dużym jak na zdarzenie, które się nie wydarzyło i nie wiadomo, czy naprawdę miało szansę się wydarzyć. Takich (może trochę mniejszych) prób udaremniono od czasu ataku na WTC zapewne całkiem sporo tyle, że się tym nie chwalono się i o tym więksi gracze doskonale wiedzą. Tym razem widocznie chodziło o to, żeby wszyscy się dowiedzieli. Popatrzmy jednak, co pokazały dane makro. Amerykański bilans handlu zagranicznego był nieco wyższy od prognoz, ale ponieważ dane z poprzedniego miesiąca zweryfikowano w górę to powstało wrażenie, że dane są lepsze od prognoz. Wzrósł eksport i import, co (w połączeniu z danymi o zapasach) każe zakładać, że PKB wzrósł, nie o 2,5 proc., a pewnie koło 3 proc. Już to wystarczyło, żeby lekko wzmocnić dolara. Dane o tygodniowej zmianie na rynku pracy w USA były nieco gorsze od prognoz, ale rynek je zupełnie zlekceważył.
Dolar zresztą wzmacniał się i bez tych danych, co ostatecznie potwierdziło, że wracamy do korelacji zgodnie z którą amerykańska waluta wzmacnia się w przypadku wzrostu napięć na świecie. Wzmocnienie dolara przeceniło rynek surowców (złoto, miedź, ropa). Najbardziej zabawne było tłumaczenie spadku ceny ropy. Ktoś wymyślił, że tanieje, dlatego że ludzie będą mniej latali samolotami, więc linie lotnicze zużyją mniej paliwa i ta informacja przeleciała przez wszystkie serwisy. To był oczywisty pretekst, bo po pierwsze ludzie latają i będą latali tak jak wcześniej (szczególnie, że spisek wykryto), a jeśli nawet (chwilowo) spadnie nieco ilość lotów to zapotrzebowanie na ropę zmniejszy się o ułamek promila. Rynki lubią poddawać się takim sugestiom, jeśli akurat są w nastroju do jakiegoś ruchu. W tym przypadku były gotowe do korekty, bo w środę kolejny atak na szczyt wszech czasów na rynku ropy zakończył się sromotnym odwrotem, więc naturalna była dalsza realizacja zysków.
Rynkowi akcji pomagał duży spadek ceny ropy i dobre wyniki sieci sprzedaży detalicznej J.C. Penney, Kohl’s i Target oraz wzrost kursu akcji AIG (największy ubezpieczyciel na świecie), którego raport kwartalny nie był jednak tak zły jak się tego jeszcze w środę obawiano. Amerykanie pokazali światu, że nie boją się wpływu terroru na gospodarkę. Nie znaczy to, że teraz indeksy będą już tylko rosły, ale świadczy o generalnym niezdecydowaniu rynku, który, tak jak w środę, spada po w miarę dobrych informacjach i rośnie, tak jak w czwartek, mimo wzrostu napięcia na świecie. Po prostu po 3 sesjach spadkowych jedna sesja korekty całkowicie się już rynkowi należała. Po sesji spadały kursy Juniper Network i Nvidia, bo spółki przełożyły publikację raportów kwartalnych ze względu na trudności z rozliczeniem opcji na akcje. Tracił również Analog Devices po publikacji raportu i prognozy. Kontrakty na amerykańskie indeksy jednak lekko rosły najwyraźniej w nadziei, że dane makro pomogą rynkowi.
Dzisiaj najważniejszą dla rynków światowych publikacją będzie raport o sprzedaży detalicznej w USA. Jak zwykle bardziej istotna jest sprzedaż bez samochodów. Prognoza mówi o sporym wzroście sprzedaży (po poprzednim spadku) i wydaje się, że tym razem ekonomiści się nie mylą. Rozpoczął się już w USA (w lipcu) sezon zakupów przed rozpoczęciem roku szkolnego, a poza tym bardzo wysokie temperatury podobno sprzyjały odwiedzinom klimatyzowanych sklepów, a to też, jak twierdzą amerykańscy analitycy, zwiększało sprzedaż. Problem jest tylko w tym, jak mocno ona wzrośnie. Tym razem, po decyzji FOMC, który nie zmienił stóp, dla akcji bardzo by było dobrze, gdyby sprzedaż wzrosła bardzo wyraźnie. Inwestorzy przesunęli bowiem swoją uwagę ze stóp procentowych na rozwój gospodarczy i teraz to się przede wszystkim dla nich liczy. Im wyższa będzie sprzedaż tym lepiej dla akcji i dla dolara.
Dodatkiem do tych danych będą raporty o cenach płaconych i otrzymywanych w imporcie/eksporcie. Dosyć istotne jest, żeby ceny importu (bez ropy) były jak najniższe, bo wtedy nie wzbudzą znowu obaw o wzrost inflacji. Musiałyby jednak naprawdę mocno wzrosnąć, żeby zaszkodzić akcjom i pomóc dolarowi. Dowiemy się też, jakie były w lipcu zapasy w firmach amerykańskich. Pozostaje to, co pisałem już o raporcie o zapasach w hurtowniach – te raporty praktycznie nigdy nie wpływają na nastroje inwestorów. Służą jedynie ekonomistom do szacowania relacji podaż - popyt, co pokazuje liczony przy okazji tego raportu stosunek zapasów do sprzedaży. Im ten stosunek jest mniejszy tym lepszy jest stan gospodarki.