Powstaje pytanie, czy w tym kontekście czwarta podwyżka stóp procentowych w ogóle jest potrzebna?
Bankierzy centrali w ostatnich latach bardzo duży nacisk położyli na transparentność i komunikację z rynkami. Wystarczy przypomnieć sobie, że jeszcze w połowie poprzedniej dekady wszystko, na co mogliśmy liczyć po decyzji Fed to był krótki, lakoniczny komunikat. Potem doszły konferencje, projekcje, zapisy dyskusji, a w przypadku Fed nawet wykres, na którym członkowie kropeczkami zaznaczają poziom stóp procentowych, który widzą na koniec poszczególnych lat (tzw. dot-chart). Idea była taka, aby poprzez lepsze zarysowanie tendencji w polityce zmniejszyć niepewność i tym samym ograniczyć rynkową zmienność.
Dlaczego piszę o tym właśnie teraz? Ponieważ ceną takiej polityki jest zmniejszenie elastyczności. Teoretycznie Fed może podjąć każdą decyzję. Mógłby dziś obniżyć stopy procentowe do zera i rozpocząć skup obligacji – ma do tego prawo. Jednak poprzez wspomniane kanały komunikacji tak wyraźnie sugerował czwartą w tym roku podwyżkę stóp procentowych, że najprawdopodobniej nie będzie umiał się z tego ruchu wycofać. Tymczasem wszystko wokół zdaje się krzyczeć – nie róbcie tego!
Rentowności obligacji systematycznie spadają, wskazując, że nawet jeśli stopy będą jeszcze podnoszone, najpóźniej w 2020 roku Fed będzie musiał je obniżać. Rynki akcji, nawet na dotychczas bardzo mocnym Wall Street, kierują się coraz niżej, a tematem przewodnim jest właśnie spowolnienie gospodarcze. Ceny ropy nurkują pomimo cięcia produkcji przez OPEC ze względu na obawy o popyt.
Rynki wschodzące z utęsknieniem wyczekują momentu, w którym Fed przestanie zaostrzać kurs. W samym USA dane makro są jeszcze niezłe, ale panuje przekonanie, że sytuacja może znacznie pogorszyć się w przyszłym roku, kiedy przestaną działać wprowadzone cięcia podatkowe. Do tego inflacja jest niska, a oczekiwania inflacyjne na wieloletnich minimach, Fed nie stoi zatem pod silną presją zacieśniania.
Mimo wszystko, nieformalny gorset nie pozwoli bankowi centralnemu na tak szybką zmianę kursu i rynek jest z tym pogodzony. Teraz pozostaje pytanie, czy Fed będzie umiał w przekonujący sposób pokazać rynkom elastyczność w przyszłym roku. Jest oczywistym, że nie zostanie napisane nic w rodzaju „robimy przerwę” i trzeba będzie pozbierać trochę puzzli. Po pierwsze, w komunikacie powinno zniknąć sformułowanie, że „kolejne stopniowe podwyżki są potrzebne”. Na wykresie oczekiwań członków Fed musimy zobaczyć wyraźną rewizję ich oczekiwań – mediana na rok przyszły musi przesunąć się przynajmniej o jeden poziom z trzech na dwie podwyżki (rynek nie wycenia w pełni nawet jednej).
Kluczowa będzie jednak konferencja prezesa (rozpocznie się o 20:30, decyzję oraz materiały poznamy o 20:00), gdzie o możliwość zawieszenia podwyżek Powell zostanie zapytany wprost. Jeżeli Fed zawiedzie rynki, grozi to wybuchem awersji do ryzyka w końcówce roku, a taki scenariusz nie byłby dla złotego korzystny.
Wcześniej w kalendarzu mamy jeszcze dane o inflacji w Wielkiej Brytanii (10:30) oraz polskiej produkcji przemysłowej (10:00). O 9:25 euro kosztuje 4,2827 złotego, dolar 3,7572 złotego, frank 3,7883 złotego, zaś funt 4,7581 złotego.