Wczoraj - z okazji Bożego Ciała - był u nas w Polsce dzień wolny, tym niemniej na rynkach działy się różne rzeczy, w szczególności zmienił się nieco obraz na eurodolarze. To znaczy: zmienił się w skali, nazwijmy to, mikro - co nie znaczy, że doszło do jakiejś długofalowej rewolucji.
Owszem, przetestowano poziom 1,1215 (mniej więcej), a to oznacza, że zrealizowana została korekta na rzecz mocniejszego euro, tym niemniej dziś rano jesteśmy przy 1,1185-90. To zaś sugeruje, że trend, który trwa od 3 maja, może być kontynuowany. A jest to oczywiście trend spadkowy, pro-dolarowy. Co prawda jest też możliwe, że wykres skonsoliduje się przez pewien czas przy 1,12 - a o tym, czy się tak stanie, mogą zdecydować np. dzisiejsze dane.
Oto bowiem o 14:30 poznamy dynamikę PKB USA za I kw. (ale będzie to rewizja wyniku wstępnego, prognozuje się więc 0,8 proc. w przypadku rezultatu annualizowanego), zaś o 16:00 czeka nas indeks Uniwersytetu Michigan. Tu zakłada się wzrost z 89 pkt do 95,8 pkt. Mało tego, usłyszymy też wypowiedź samej Janet Yellen, szefowej Fed, mianowicie o 16:30.
Nawiasem mówiąc, po wielu akcentach jastrzębich w Fed pojawił się wątek lekko gołębi. Oto bowiem Jerome Powell z FOMC przyznał, że choć podwyżka stóp może nadejść dość szybko, to jednak słaba produktywność gospodarki może spowodować konieczność utrzymania tychże stóp przez długi czas na poziomie niższym niż przed kryzysem, nawet jeśli inflacja wróci do celu.
W sumie takie podejście zgadzałoby się z tym, co w jakiś sposób akcentujemy od dawna w naszych raportach: Fed chce zjeść ciastko i mieć ciastko. Stopy można podnieść, jasne, w porządku, niech i tak będzie, niech rynek to dyskontuje - ale wiadomo, że więcej w tym gadania niż działania, mówiąc językiem potocznym. Innymi słowy, można sobie wyobrazić jedną lub dwie podwyżki (a pomiędzy nimi kilka miesięcy odstępu), a następnie dalszy długi okres wyczekiwania i spekulowania.
W każdym razie wsparciem dla EUR/USD jest teraz okolica 1,1130-35, jeśli mierzyć po niedawnych minimach. Przy założeniu, że 3 maja faktycznie nastąpiło odbicie od górnej granicy długotrwałej, blisko półtorarocznej konsolidacji, możemy sądzić, że czas mocnego dolara będzie trwać jeszcze kilka tygodni lub nawet miesięcy. Z dokładnością, rzecz jasna, do korekt. Długofalowo można by rozważać nawet 1,07 - 1,08 czy okolice 1,05 - patrząc na to czysto techniczne.
Co ze złotym?
Dla złotego nastał, jak można się było spodziewać choćby z powodu konieczności korekty, względnie dobry czas. Aktualnie oznacza to, że na EUR/PLN mamy 4,40, zaś na USD/PLN 3,9330.
Na pierwszej z tych par generalny obraz od 25 kwietnia to konsolidacja, dość szeroka zresztą, bo ostatecznie w zakresie 4,3550-60 - 4,4415 (wnioskując z minimów i szczytów). Dolne ograniczenie może budzić nadzieje graczy liczących na tanie euro - i nie muszą być to nadzieje całkiem płonne, jakkolwiek może się okazać, że na razie 4,40 to wszystko, na co można liczyć.
Na USD/PLN od początku kwietnia jest trend wzrostowy, jego linia idzie teraz nieco poniżej 3,90 - niewykluczone zatem, że możemy mieć jakiś test "dziewięćdziesiątki" w najbliższych dniach. Wymagałoby to jednak zwyżek eurodolara, te jednak w jakimś sensie już nastąpiły - więc sprawa nie jest przesądzona.
Dodajmy, że dziś o 16:00 poznamy protokół z majowego posiedzenia Rady Polityki Pieniężnej. A we wtorek 31 maja przyjdzie czas na dynamikę naszego PKB za I kwartał (odczyt końcowy).