Esther George uchodziła do niedawna za etatowego jastrzębia Rezerwy Federalnej i nawet głosowała już po grudniu 2015 roku za drugą podwyżką stóp. W czerwcu jednak zrezygnowała z tego podejścia, a to z powodu słabych danych z rynku pracy.
We wczorajszym przemówieniu przyznała, że pierwszy kwartał roku 2016 był słaby, zwróciła też uwagę na to, że zbyt silny dolar przy słabym światowym wzroście gospodarczym może zaszkodzić amerykańskiemu eksportowi. Naturalnie podkreśliła też rolę rozwoju rynku pracy.
Mieliśmy też wystąpienie Loretty Mester, innego członka FOMC, mianowicie podczas konferencji w Szwecji. Nie było przełomowe, tyczyło się raczej technicznych kwestii zarządzania polityką monetarną i sprowadzało się do konkluzji, że celami amerykańskiej polityki monetarnej powinny pozostać takie kwestie jak maksymalne zatrudnienie i stabilność cen, a nie stabilność finansowa.
Tymczasem w Europie ministrowie finansów Strefy Euro wzięli się za dyscyplinowanie Hiszpanii i Portugalii. Poparli rekomendację KE, w myśl której oba te państwa miałyby zostać ukarane za to, że w latach 2014 – 2015 ich deficyt budżetowy przekraczał dozwolony poziom 3 proc. PKB. Aby procedura weszła w życie, konieczne jest teraz, by poparli ją także ministrowie finansów państw, które są poza Strefą Euro. Kara dla Hiszpanii i Portugalii to może być nawet 0,2 proc. PKB, choć rozważa się też czysto symboliczna karę 0 proc. PKB. W każdym razie widać, że na Półwyspie Iberyjskim pewne tematy znów powracają, z pewnością nie pomagając kondycji czy prestiżowi UE w dobie Brexitu, kryzysu imigracyjnego i innych problemów.
EUR/USD jest dziś rano na 1,1075 (mniej więcej), a więc wyżej niż podczas wczorajszych minimów. Trudno tu jednak mówić o jakimś wielkim wzmocnieniu euro, choć i dolar już nie zyskuje w klarowny sposób. Rozważaliśmy zresztą już kilkanaście dni temu taką opcję – spowolnienia tempa umacniania USD i uformowania swego rodzaju konsolidacji gdzieś przy 1,10. Mimo wszystko sądzimy jednak, że dolar ma dla siebie nieco więcej paliwa niż euro.
Nikkei sytuuje się na plusie w oczekiwaniu na nowe pomysły stymulacyjne ekipy premiera Abe. Ropa WTI stoi po 44,8 dolara za baryłkę, na plusie jest indeks Hang Seng z Hongkongu. Dziś o 8:00 poznamy niemiecką inflację CPI za czerwiec, o 11:00 publicznie wystąpi Mark Carney (szef Banku Anglii), o 14:00 pojawi się majowy odczyt produkcji przemysłowej Indii (oraz tamtejsza inflacja CPI), zaś o 15:15 wypowie się D. Tarullo z Fed. To nie wszystko, bo o 15:45 mamy J. Bullarda, zaś o 23:30 N. Kashkari, obu reprezentujących tę samą instytucję.
Krajowy grunt
W Polsce o 14:00 poznamy wskaźniki inflacji bazowej, w tym np. inflację bez cen żywności i energii. Dane będą się tyczyć czerwca. Oczekuje się wyniku -0,2 proc. r/r (w maju było -0,4 proc. r/r).
Jacek Kotłowski z Instytutu Ekonomicznego NBP ogłosił, że według centralnej ścieżki projekcyjnej Banku inflacja w przyszłym roku wyniesie 1,3 proc. r/r. Istnieje jednak 35-procentowe prawdopodobieństwo, że będzie wciąż panować inflacja. Generalnie jednak mamy zmierzać ku wychodzeniu z niej, przy założeniu np., że ceny ropy przynajmniej się ustabilizują, jeśli nawet nie będą rosnąć. W kolejnych kwartałach ma być widoczny wzrost inwestycji, Kotłowski liczy też na rozpędzenie gospodarki u progu roku 2017.
Co do kursów, to na EUR/PLN mamy ok. 4,4280, zaś na USD/PLN ok. 3,9970. Sytuacja nie zmieniła się więc od wczoraj w jakikolwiek drastyczniejszy sposób. Za to na GBP/PLN notujemy już 5,22. Jasne, w skali ostatnich tygodni czy miesięcy to nadal przejaw siły polskiej waluty (czy raczej post-brexitowej słabości funta), ale widać, że już wracamy, że nie pokonano wsparcia przy 5,15, a wyjście ponad "dwudziestkę" jest dość znamienne.