1,1765 - taki kurs notowano dziś na eurodolarze, przynajmniej według niektórych platform. Wykres nie był tak nisko od grudnia 2017 roku.
Nie chcemy tu przydawać sobie zdolności prorockich ani też nadmiernie ekscytować się prognozą. Z drugiej strony, fałszywa skromność byłaby tak samo nie na miejscu, podobnie jak sprowadzanie rzeczy do czczego przypadku. Otóż zasadniczo od początku roku zwracaliśmy uwagę na 10-letnią linię spadkową, wszczętą w roku 2008 przy 1,60 (mniej więcej) i potem potwierdzaną maksimami lokalnymi z niektórych lat.
Wieszczyliśmy, że pierwszy kwartał 2018 roku powinien rozjaśnić nam kwestię ostatecznego potwierdzenia się tej linii po raz kolejny. Trwało to trochę dłużej, przeszkodą była 3-miesięczna konsolidacja w rejonie 1,2160 – 1,2550, ale w końcu sprawdziło się. Naturalnie stały za tym pewne argumenty, które podnosiliśmy: oprócz kwestii technicznej (realizacja zysków, psychologiczny wpływ trendu) także i fundamentalne, jak relatywnie jastrzębia polityka Fed i relatywnie gołębia polityka EBC; jak powodzenie rozmaitych planów i działań prezydenta Trumpa pomimo chwil napięcia (Syria, Korea, reformy fiskalne etc.).
Tak więc linia zdaje się powtarzać. W ten klimat wpisują się ostatnie słabe (na ogół, bo nie zawsze) dane gospodarcze z Niemiec, czyli w sumie kluczowej gospodarki Eurolandu. Nie twierdzimy przy tym, że czeka nas powrót do 1,04 i zejście jeszcze niżej. Czasy się zmieniają, _ the times they are a-changing _, jak śpiewał Bob Dylan, tak więc ta generalna tendencja może się wyczerpać, szczególnie jeśli rynek w pełni wyceni koncepcję trzech podwyżek stóp przez Fed, a Fed nie wymyśli nic bardziej radykalnego. Tym niemniej na razie spodziewamy się raczej umocnienia dolara, a co najmniej kłopotów z wyraźniejszym umocnieniem euro. Zarazem poziomy nieco niższe od aktualnych mogą uchodzić za rejon pierwszego wsparcia.
Spójrzmy na orła
O dziwo złoty odzyskał dziś trochę do euro. Po pierwsze, eurodolar mimo wszystko z dołków przy 1,1765 zawrócił do 1,18. Po drugie, mógł też już zadziałać efekt... słabego euro. Bo ostatecznie przecież, jeśli euro jest słabe do dolara, to czemuż miałoby być mocne do złotego? To znaczy: często tak bywa, ale zdarza się i tak, że rynek się reflektuje i przedkłada zmęczonego polskiego orła ponad walutę wspólnego rynku.
Na USD/PLN wieczorem notujemy 3,6160, a było 3,6475, tak więc w stosunku do dziennego szczytu zarobiliśmy 3 grosze. Tyle zyskał złoty. Co ciekawe, stało się tak pomimo tego, że Adam Glapiński, szef NBP, zasugerował na konferencji prasowej po obradach RPP, iż nie widać powodu do zmieniania (czytaj: podwyższania) stóp w Polsce... i to jeszcze przez 2 lata.