Na linii USA – Chiny dzieją się rzeczy ewidentne i rzeczy subtelne. Z jednej strony dochodziło, jak wiemy, do poważnych ruchów. To znaczy do obustronnego obkładania się cłami. A raczej do grożenia sobie tymi cłami, bo wciąż wszystko to ma taki właśnie charakter. Tym niemniej są to działania na swój sposób ostentacyjne, wyraźne.
Z drugiej strony, liczą się też drobne gesty, akcenty, pojedyncze słowa. Tutaj każdy dzień przynosi niewielkie przesunięcia. Na przykład szef chińskiego resortu handlu zapowiedział, że Chiny odegrają się na USA, jeśli światowy żandarm będzie eskalować wojnę handlową. A jednocześnie mogliśmy usłyszeć p. Kudlowa, doradcę Trumpa. Jeszcze parę dni temu p. Kudlow uspokajał nas, tłumacząc, że zapowiedzi taryf celnych to jedynie środek do rozpoczęcia negocjacji z Państwem Środka. Tymczasem teraz zaznacza, że niektóre cła mogą wejść w życie nawet i przed takimi rozmowami.
Na to wszystko nakłada się jeszcze atmosfera wokół Syrii, która też gęstnieje. W szczęśliwej dekadencji postpolityki, miłosiernie panującej nam od paru dekad, wszystko zazwyczaj rozchodzi się po kościach, a przynajmniej nie sięga oszklonych wieżowców miast Zachodu – zaś wojny prowadzi się metodą "proxy", wykorzystując do tego różne kraje pustynne i tym podobne. Ludzie umierają naprawdę, ale dla nas to wciąż tylko telewizja, niczym w "Czy jest tu ktoś z Utah?", opowiadaniu drukowanym dawniej w "Fantastyce".
Czy ten stan rzeczy może ulec zmianie? Jasne, że może, ale niewiele da się na ten temat mądrzejszego powiedzieć. Napięcie jest raczej prawdziwe, trudno sądzić, że to tylko gierka – oba mocarstwa, Rosja i USA, rywalizują ze sobą, do tego dochodzą przecież wzajemne antypatie i sympatie ich sojuszników.
Na razie mamy ostentację (np. rosyjska telewizja nadaje komunikaty o tym, jak zachowywać się w razie wojny, i to nuklearnej) oraz subtelne gry sił. Kiedy Trump odgrywa rolę brutalnego szeryfa, zaraz pojawiają się wypowiedzi jego rzeczników, tłumaczących, że żadnych decyzji jeszcze nie podjęto, a "opcje są na stole".
Eurodolar balansuje przy 1,2360. Wczorajsze zapiski FOMC były niejednoznaczne. To znaczy: generalnie wynika z nich, że można liczyć na owe osławione "trzy podwyżki w 2018", ale to nie jest wielkie zaskoczenie. Poza tym reformy podatkowe Trumpa mogą, zdaniem decydentów, pomóc gospodarce, ale już wojna handlowa – nie.
Dolar pozostaje więc osłabiony, choć generalna konsolidacja 1,2160 – 1,2550 pozostaje w mocy (mniej więcej od drugiej połowy stycznia). My tymczasem o 11:00 poznamy dynamikę produkcji przemysłowej w Strefie Euro za luty, oczekuje się +0,1 proc. m/m oraz +3,8 proc. r/r. O 13:30 ukaże się protokół z ostatniego posiedzenia EBC, ciekawy np. w kontekście niedawnych jastrzębich tekstów p. Nowotnego. O 14:00 mamy odczyt egzotyczny, tj. produkcję przemysłową w Indiach. O 14:30 przenosimy się do USA, podane będą tam ceny importu i eksportu, a także tygodniowa liczba wniosków o zasiłek. O 18:00 publicznie wystąpi p. Weidmann z Bundesbanku, o 21:00 p. Carney, szef Banku Anglii.
A w Polsce?
A w Polsce jest tak, że złoty trzyma się dość mocno – mimo iż szef NBP, p. Glapiński, jawnie mówi, że być może nawet przez najbliższe dwa lata nie dojdzie do podwyżek stóp. Złoty jest umocniony porażką dolara na głównej parze, niemniej trzeba pamiętać, że w razie autentycznych zawirowań międzynarodowych nasza waluta raczej straci, jako aktywo wciąż jeszcze nie mające rangi bezpiecznego.
USD/PLN jest na 3,3835. W długim terminie widać, że są problemy z potwierdzeniem generalnej tendencji wzrostowej, mierzonej od 2011 roku. Zresztą, linia po dołkach z 2011 i 2014 roku już dawno została przebita, od paru miesięcy notowania raczej się konsolidują. Na euro-złotym mamy 4,1835, atmosfera jest dość podobna – co ciekawe, dzieje się tak pomimo wysokiej wyceny euro na eurodolarze.
O 10:00 mamy ważny odczyt – finalne dane o marcowej inflacji CPI w Polsce. Prognozuje się -0,1 proc. m/m oraz +0,3 proc. r/r.