Dokładnie tydzień temu pisaliśmy o tureckim prezydencie. Recep Tayyip Erdogan po raz kolejny pokazał, kto rządzi w kraju. I to także w zakresie, w którym w innych krajach głowy państwa nie mają władzy. Dekretem zwolnił z pracy trzech członków tamtejszego banku centralnego, bo nie zgadzali się na forsowane przez Erdogana obniżki stóp procentowych.
Tydzień później, już w nowym składzie, doszło do posiedzenia banku. Efekt? Stopy procentowe w Turcji zostały obniżone. I to tak jak życzył sobie prezydent - ostro i zdecydowanie.
Główna stawka spadła z 18 do 16 proc. To znacznie mocniejszy ruch niż prognozowali ekonomiści. Eksperci, po ostatnich interwencjach prezydenta, spodziewali się korekty stóp w dół. Jednak tylko o 0,5 pkt. proc. Cięcie okazało się 4-krotnie większe.
Turcja idzie pod prąd
To dość oryginalna decyzja, bo na całym świecie banki centralne raczej przychylają się do podwyżek stóp procentowych. Wszystko po to, by wyższy koszt pieniądza wywołał presję na wyhamowanie wzrostu cen. Z inflacją poważny problem ma także Turcja. Tam ceny rosną w skali roku o prawie 20 proc.
Czytaj więcej: Argentyna u progu 10. bankructwa. Polka opowiada o szalejących cenach i pieniądzach bez wartości
Prezydent Turcji należy jednak do wąskiego grona osób, które uważają, że obniżkami stóp procentowych można zdusić inflację.
Jednym z efektów takiego działania jest bardzo silny spadek wartości tureckiej waluty.
Turecka waluta rekordowo słaba
Lira w relacji do dolara jest najsłabsza w historii. Kurs wymiany wzrósł tylko w czwartek o blisko 2,5 proc. (to dość duża zmiana jak na rynek walutowy). Żeby kupić jednego dolara, trzeba w Turcji wydać już prawie 9,5 liry. Jeszcze na początku roku przelicznik wynosił 7, a przed pandemią okrągłe 6 lir.
Spada też kurs liry w złotówkach. W czwartek jest już poniżej 42 groszy. Fani wakacyjnych podróży do Turcji pewnie pamiętają, jak jeszcze dwa lata temu kurs była na poziomie 70 groszy, a w 2017 roku przekraczał 1 zł.