Operacje reverse repo służą głównie do tego, aby krótkoterminowa stopa procentowa w USA nie spadła poniżej określonego poziomu. Przez długi czas był to poziom 0 proc., od czerwcowego posiedzenia Fed jest to 0,05 proc.
To nadal sto razy mniej niż wynosi inflacja w USA, a jak widać wystarczająco dużo, aby do Fed trafiło dwukrotnie więcej środków niż przed tą podwyżką. Oczywiście wczoraj mieliśmy zamknięcie miesiąca i kwartału, ale wiele wskazuje na to, że po niewielkim spadku nadpłynność może jeszcze wzrosnąć.
Zobacz też: Kursy walut. Odczyt inflacji nie pomógł złotemu
Po pierwsze, cały czas dokłada jej Fed, dodrukowując 120 mld dolarów miesięcznie (średnio). Po drugie, Departament Skarbu wykorzystuje zasoby gotówki i ogranicza podaż bonów skarbowych, bo Kongres nie zwiększył jeszcze limitu zadłużenia (klasyczna wczesnojesienna potyczka polityczna), więc pomimo gigantycznego deficytu rząd teraz pożycza mało, aby znacząco zwiększyć emisje po podniesieniu limitu.
Powell i Yellen doskonale zdają sobie sprawę z tego, jakie ma to konsekwencje. Widać to było wczoraj, gdy europejskie rynki radziły sobie średnio, zaś Wall Street pomaszerowała na kolejne maksima – pieniądz dosłownie nie ma dokąd pójść.
W tej sytuacji każda osoba z elementarną wiedzą ekonomiczną i krztą zdrowego rozsądku zapytałaby: po co jeszcze drukować więcej pieniądza? Okazuje się, że w Komitecie Otwartego Rynku jest kilka takich głosów.
Wczoraj do Bullarda i Kaplana dołączył Chistopher Waller, który słusznie uznał, że wobec dwucyfrowego tempa wzrostu cen nieruchomości wsparcie tego rynku należałoby zakończyć natychmiast.
Jednak ich wszystkich łączy jeden mianownik – są prezesami lokalnych oddziałów Fed, którzy mają niewiele do powiedzenia. Mogą oczywiście podczas posiedzenia wyrazić głos sprzeciwu, ale Powell i tak może go zlekceważyć. Tymczasem prezes oraz zarząd są jak zaprogramowani. Mam wrażenie, że realizują eksperyment "jak wykreować największą bańkę w historii”.
Owe śmieszne 0,05 proc. w porównaniu z ujemnymi stopami w strefie euro i Japonii to i tak na tyle dużo, żeby przyciągać kapitał do dolara i obserwujemy jego coraz śmielsze umocnienie.
Kilka dni temu pisałem o istotnych zmianach na wykresach GBPUSD i AUDUSD i na ten moment zmiana kierunku jest kontynuowana. Nie zmienił tego wczoraj raport ADP, który pokazał wzrost zatrudnienia bliski oczekiwaniom – pytanie jednak, czy potwierdzi to raport rządowy.
W poprzednich dwóch miesiącach ADP pokazał średnio wzrost zatrudnienia o 770 tys. (w sektorze prywatnym), zaś raport rządowy już jedynie o 355 tys. Widać to też na rynku złotego, gdzie pomimo kolejnych rekordów na Wall Street mamy osłabienie.
Dziś w kalendarzu raport ISM dla amerykańskiego przemysłu, inwestorzy zwracać będą uwagę na ceny i zatrudnienie. Te dane poznamy o 16:00. Tymczasem o 8:30 euro kosztuje 4,5235 złotego, dolar 3,8205 złotego, frank 4,1262 złotego, zaś funt 5,2766 złotego.