W drugiej połowie kwietnia 2020 globalne rynki już mocno odbijały po marcowej wyprzedaży i pomimo apogeum pierwszej fali pandemii wielu inwestorów sądziło, że wyprzedane rynki mają przed sobą już tylko jeden kierunek.
Jak pokazało minione dwanaście miesięcy generalnie tak było, ale ropa miała jeszcze jeden bolesny przystanek. Kluczem do wyjaśnienia tej sytuacji jest fizyczny charakter dla wielu rynków surowcowych. Popyt na ropę powiedzmy za rok czy dwa może być bardzo duży (w wyniku normalizacji i ujawnienia się odroczonego popytu na turystykę), ale do tego czasu surowiec trzeba gdzieś przechować.
A rok temu popyt na ropę zamarł i możliwości jej przechowywania szybko się wyczerpywały. Ponieważ kontrakty terminowe mają swoje daty rozliczenia nagle okazało się, że samo odebranie ropy WTI jest już "przysługą”, bo przecież ropy nie można od tak "wylać”.
Możliwości przechowania ropy były tak niewielkie, że w pewnym momencie jej odbiorca dostawał premię za jej odebranie – ujemne ceny były właśnie taką premią. Warto podkreślić, że chodziło o rozliczane wtedy kontrakty. Rynek, który dostosowuje się szybko do takich anomalii miał czas na przygotowanie się do kolejnego rozliczenia i sytuacja już się nie powtórzyła.
Lekcją dla wielu osób było to, że nie ma czegoś takiego jak jedna "cena ropy” i dotyczy to większości surowców (co wcale nie jest takie intuicyjne, bo jesteśmy przyzwyczajeni, że cena akcji musi być podobna, nawet jeśli spółka notowana jest na różnych giełdach).
Zobacz też: Masz pieniądze w banku? Odsetek od nich nie zapłacisz, ale twoje rachunki i tak wzrosną
Od tamtego czasu ceny mocno wzrosły, a obecna fala trwa od listopada, gdy na rynek napłynęły informacje o skutecznych szczepionkach. W ostatnim czasie zwyżki cen ropy nieco wyhamowały, bo w kartelu OPEC widać lekkie poluzowanie dyscypliny produkcyjnej. Najciekawsze miesiące mogą być jednak przed nami – jeśli wakacje przyniosą oczekiwaną normalizację popyt na ropę może znacznie wzrosnąć akurat w momencie, gdy przyspiesza inflacja.
Poniedziałek na rynku rozpoczął się od dalszego osłabienia dolara, które było kontynuowane nawet pomimo zwrotu na rynku długu. Wydaje się, że wyjście notowań pary eurodolara powyżej 1,20 przekonało część rynku, że to może być coś więcej niż tylko odbicie – czas pokaże, czy słusznie, oczywiście o ile spadek cen obligacji będzie kontynuowany.
W kalendarzu za nami już dużo wyższa od oczekiwań marcowa inflacja PPI w Niemczech (3,7 proc. rok do roku wobec konsensusu 3,2 proc.), a przed nami głównie kwartalne raporty na Wall Street. O 8.45 euro kosztuje 4,5562 złotego, dolar 3,7751 złotego, frank 4,1279 złotego, zaś funt 5,2838 złotego.