W ubiegłym tygodniu w USA poznaliśmy dane o cenach producenta, które wzrosły o 8,3 proc. w skali roku – więcej niż oczekiwano. To pokazuje, że presja cenowa w USA nadal pozostaje silna i może stawiać Fed w niekomfortowej sytuacji.
Kluczowe będą jednak dane o cenach konsumenta, a te poznamy we wtorek (o 14.30). Rynek oczekuje, że inflacja zacznie spowalniać, ale nawet jeśli tak się stanie, będzie to bardzo powolny proces.
Oczekiwany jest spadek rocznej inflacji z 5,4 do 5,3 proc. , wyłącznie z powodu "efektu bazy" (tj. rok temu wzrost cen był wyższy w sierpniu niż w lipcu). Gdyby jednak inflacja roczna nie spadła, byłby to spory dyskomfort dla Fed, który próbuje znaleźć argumenty dla podtrzymania rekordowego dodruku w celu ułatwienia finansowania rekordowego deficytu.
Dane o inflacji będą zatem najważniejsze, ale ponadto czeka nas publikacja jeszcze kilku wskaźników: produkcji przemysłowej (środa), sprzedaży detalicznej (czwartek) oraz indeksu nastrojów konsumenta i oczekiwań inflacyjnych (piątek).
Najgorszym makroekonomicznie scenariuszem byłby spadek popytu przed rozwiązaniem problemów podażowych, przy jednoczesnym utrzymaniu się (w związku z tymi problemami) presji cenowej.
Wydaje się jednak, że tego nie zobaczymy jeszcze w czwartkowych danych o sprzedaży detalicznej w USA. Natomiast warto śledzić dane o nastrojach konsumentów w piątek (16.00), które miesiąc temu pokazały nieoczekiwanie duży spadek i mogą zwiastować problemy po stronie popytu za jakiś czas.
Na rynku walutowym mieszany początek tygodnia. Waluty rynków wschodzących zasadniczo zyskują wobec dolara wykorzystując odbicie na giełdach, ale eurodolar notuje spadek, a to trochę ciąży złotemu.
Zobacz też: Kursy walut. Gołębi NBP ciąży złotemu
Ponadto nasza waluta ma nowy bagaż wypowiedzi prezesa NBP z ubiegłego tygodnia, który przede wszystkim może dawać o sobie znać w sytuacji pogorszenia nastrojów na rynkach globalnych. O 9.45 euro kosztuje 4,5355 złotego, dolar 3,8485 złotego, frank 4,1805 złotego, zaś funt 5,3163 złotego.