Poniedziałek stał pod hasłem "delta plus”. Wielomiesięczny rekord infekcji w Wielkiej Brytanii, która jest przecież europejskim liderem jeśli chodzi o tempo szczepień, zasiał obawy, że szykuje nam się kolejna fala zachorowań, a co za tym idzie – kolejne restrykcje.
Rynki kolejne takie fale przyjmowały z coraz mniejszym strachem. Pierwsza fala wiosną 2020 roku wywołała panikę, jesienna fala przecenę, a zimowa z tego roku przeszła bez echa.
Wczoraj na Wall Street mieliśmy euforię i indeksy ustanowiły kolejne rekordy. Oczywiście nie był to dobry dzień dla wszystkich akcji – pieniądze odpływały od tradycyjnej gospodarki, szczególnie od turystyki (wyraźne spadki w Hiszpanii), a napływały do spółek technologicznych.
Jednak przede wszystkim dominuje wrażenie, że rynki "ucieszyły” się z fatalnych przecież po ludzku wiadomości, bo pozwolą one Fed utrzymać dodruk pieniądza (jeśli restrykcje faktycznie weszłyby w życie, w naturalny sposób ograniczy to presję inflacyjną i poprawę sytuacji na rynku pracy). Jedną z bardziej wyraźnych reakcji był spadek rentowności obligacji 10-letnich poniżej 1,5 proc.
Na rynku walutowym przez dużą część dnia widzieliśmy brak kierunku, ostatecznie jednak dolar umocnił się, gdyż problem na razie nie dotyczy bezpośrednio USA. Traciły euro, funt i dolar australijski. Waluty rynków wschodzących radziły sobie dobrze dzięki rekordom na Wall Street, a to pomogło też złotemu, który nawet nieznacznie się umocnił.
Wtorkowy kalendarz przynosi dane o czerwcowej inflacji w Niemczech (14.00), cenach nieruchomości w USA (15.00), a także indeks nastrojów konsumentów w USA (16.00). Nie są to jednak publikacje, które mogłyby zmienić istotniej obraz rynków. O 7.35 euro kosztuje 4,5043 złotego, dolar 3,7786 złotego, frank 4,1069 złotego, zaś funt 5,2452 złotego.