Poniedziałek zaczął się na rynkach niezwykle leniwie. Pomimo lekko nawracającej presji na wzrost rentowności w USA jedynym rynkiem, który reagował było złoto.
Rynki akcji utrzymały rekordowe poziomy, a kurs dolara nie zmienił się istotnie. Czy po danych o inflacji w USA będzie inaczej?
Marcowe dane o inflacji cen producenta w USA zostały przez rynek kompletnie zignorowane. Jednym z powodów znieczulenia rynków na złe informacje jest zalanie ich przez Treasury gotówką, mimo że niedługo będzie musiało pożyczać ogromne sumy i to w sytuacji, gdy wzrośnie inflacja (z sobie znanych powodów amerykański rząd nie roluje krótkoterminowych bonów, co wywiera ogromną presję spadkową na krótkoterminowe stopy, po części ta gotówka rozlewa się na rynki obligacji, akcji i surowców).
Jednak ceny producenta to jedno – można uznać, że są mało istotne, jeśli firmy nie są w stanie przenieść wyższych kosztów na konsumenta. Dlatego dzisiejsza publikacja jest bardzo ważna, niezależnie od bezpośredniej reakcji rynku.
Marzec przyniesie odbicie inflacji, ponieważ rok temu w marcu rozpoczynał się już kryzys i baza odniesienia jest niska. Jednak skala wzrostu inflacji jest pewnym znakiem zapytania. Oczekiwania rynku są dość wysokie – 2,5 proc. rok do roku, podczas gdy z samego efektu bazy wychodziłoby 2,1-2,2 proc.
Zobacz też: Ceny prądu. Drożej tylko na Malcie. Nowy raport
Jednak tych efektów jest więcej – mocne wzrosty cen paliw w marcu, napływające czeki, luzowanie obostrzeń, problemy podażowe. Trudno powiedzieć, na ile te problemy ujawniły się już w marcu i dlatego ten raport ma spory potencjał na zaskoczenie i to (ze względu na podwyższony konsensus) w dwie strony.
Co ciekawe po publikacji danych przewidzianych jest aż siedem (!) wystąpień przedstawicieli amerykańskiej Rezerwy Federalnej (Fed). Tak jakby planowali oni jakąś akcję uspokajającą dla rynków.
Wtorek rozpoczynamy od umiarkowanego umocnienia dolara. O 8.35 euro kosztuje 4,5402 złotego, dolar 3,8157 złotego, frank 4,1310 złotego, zaś funt 5,2492 złotego.