Wtorek był dniem mieszanych nastrojów na rynku. Tendencją, która się wyróżniała było umacnianie się dolara amerykańskiego, a to z kolei zaczyna coraz bardziej szkodzić polskiemu złotemu. Do tej pory bowiem ruchy na globalnych rynkach naprawdę są nieduże.
Sygnałem, że "coś” zaczyna się dziać są zmiany ceny ropy. Wczoraj jej cena mocna spadała drugi dzień w ciągu ostatnich dwóch tygodni i jest już kilkanaście procent poniżej niedawnych szczytów.
Oczywiście wcześniej ceny bardzo szybko rosły, a teraz doszło jeszcze widmo przedłużających się restrykcji, jednak swoją rolę odegrały rosnące rentowności i umocnienie się dolara (ropa swoją drogą przyczyniła się do wzrostu rentowności, teraz ten mechanizm zadziałał stabilizująco w drugą stronę).
Ochłodzenie rynkowych nastrojów oznaczało lekki spadek rentowności obligacji, ale dolar umacniał się dalej. Tak jak początkowo nie reagował na wzrost rentowności, tak teraz kontynuuje ruch pomimo ich zatrzymania. Na parze eurodolara znaleźliśmy się zatem ponownie na kluczowym wsparciu (1,1835) i jego przełamanie (a co za tym idzie, dalsze umocnienie dolara) może mieć coraz większy wpływ na inne rynki.
Jednym z takich rynków jest złoty. Polityka pieniężna NBP sprawiła, że nawet w okresie dobrych nastrojów na rynkach globalnych złoty był słaby, zaś teraz, przy jeszcze niewielkich ruchach, znajduje się "nad przepaścią”. Mam na myśli kurs względem euro, który znajduje się na szczytach kolejno z wiosennej paniki i jesiennego osłabienia (druga fala pandemii i znacznie mniejsze już, ale jednak wyraźne, spadki na giełdach).
Z jednej strony te poziomy zatrzymały wyprzedaż złotego 3-krotnie (wliczając zaaranżowany przez NBP ruch na koniec grudnia), z drugiej jeśli dojdzie do większego przesilenia na rynkach globalnych, nasza waluta może znacząco stracić.