Europejski Bank Centralny zakończył przegląd opcji polityki pieniężnej i doszedł do wniosku, że należy podnieść cel inflacyjny.
Do tej pory Bank komunikował, że inflacja powinna wynosić nieco poniżej 2 proc., co nieformalnie przyjmowano jako 1,8 proc. Teraz cel inflacyjny będzie wynosić 2 proc.
Wydaje się, że zmiana nie jest zatem duża, ale jest znacząca. Poza epizodami wynikającymi głównie ze zmienności cen paliw, w strefie euro mieliśmy w ostatnich latach chronicznie niską inflację, której zazwyczaj nie udawało się na dłuższy czas zbliżyć do celu EBC.
Nie pomogła bezprecedensowo ekspansywna polityka – ani głęboko ujemne stopy procentowe, ani potężny dodruk pieniądza. Tymczasem podniesienie celu sprawi, że EBC będzie prowadził jeszcze bardziej skrajną politykę.
Przekaz jest prosty: "jesteśmy dalej od celu, musimy zintensyfikować nasze działania, aby ten cel osiągnąć”. Tyle, że to nie działa, co już pokazał Bank Japonii, podnosząc cel inflacyjny z 1 do 2 proc. Poszła za tym szaleńcza polityka pieniężna, której nie udało się osiągnąć nawet starego celu w wysokości 1 proc.
Japonia od lat jest w pułapce niskiego wzrostu, za którą podąża widmo deflacji, a ponieważ przyczyny mają charakter głęboko strukturalny polityka pieniężna nie jest w stanie tej sytuacji odmienić.
Mimo tego przykładu EBC idzie od lat dokładnie w te ślady, co potwierdził zmieniając cel. Nie jest to dobra informacja dla euro, a ponieważ polityka EBC ma spory wpływ na NBP, słabość euro przekłada się na relatywnie słabego złotego.
Warto odnotować, że pomimo niechęci Fed do reagowania na rosnącą w USA inflację, co przekłada się na kolejne rekordy na Wall Street, dolar umacnia się, można powiedzieć słabością innych walut, ponieważ w Europie normalizacja polityki pieniężnej w ogóle nie jest widoczna na horyzoncie.
Inflacja będzie przyciągać uwagę także w tym tygodniu, choć zapewne już nie w takim stopniu jak w poprzednich miesiącach. Jutro poznamy dane o czerwcowej inflacji w USA, ale ponieważ Fed uparcie utrzymuje, że wzrost inflacji jest przejściowy, rynek zdaje sobie sprawę, że jakiekolwiek dane mogą mieć niewielkie znaczenie w krótkim terminie.
Podobnie przewidywalne wydają się zeznania szefa Fed w Kongresie (środa i czwartek, mają one miejsce co pół roku) i chyba elementem, który budzić będzie większe zaciekawienie będzie sezon wyników kwartalnych na Wall Street. Tymczasem o 9:20 euro kosztuje 4,5496 złotego, dolar 3,8329 złotego, frank 4,1894 złotego, zaś funt 5,3231 złotego.