Rosnące ceny obligacji tłumaczy się coraz częściej obawami o wyhamowywanie ożywienia gospodarczego. Publikowane w ostatnich dniach wskaźniki PMI dostarczają mieszanych dowodów w tym zakresie.
Pomimo spadku wskaźnika ISM dla przemysłu USA jest on nadal na bardzo wysokim poziomie (59.5 pkt., poprzednio 60.6 pkt., szczyt 64.7 pkt. w marcu), a do tego konkurencyjny wskaźnik PMI odnotował kolejny wzrost i ustanowił tegoroczny rekord.
Trudno zatem mówić obecnie już o spowolnieniu w USA, w Europie wskaźniki nadal są bardzo wysokie i jedynie w Azji następuje wyraźne spowolnienie, co oczywiście może mieć niefortunne konsekwencje dla krajów Zachodu, kiedy impuls ze strony polityki fiskalnej wyczerpie się.
Także groźba spowolnienia jesienią jest realna, ale moim zdaniem to co innego pcha ceny obligacji w górę i pisałem już o tym wiele razy – rekordowa nadpłynność w dolarze.
W piątek po raz pierwszy skala operacji reverse repo przekroczyła bilion dolarów – w tej sytuacji inwestorzy nie mają wielkiego wyboru i choć raz zyskują akcje, a raz obligacje (co media naprzemiennie tłumaczą nadziejami na wzrost i obawami o ożywienie) to trend na obydwu rynkach jest silnie pozytywny.
To co uległo zmianie, to sentyment do dolara po ubiegłotygodniowym posiedzeniu Fed. Brak jakiegokolwiek planu na ograniczenie dodruku uruchomił przede wszystkim popyt na waluty rynków wschodzących, przy czym ma to miejsce przede wszystkim na walutach spoza Europy.
Wczoraj potężnie zyskiwał południowoafrykański rand czy nawet turecka lira. Natomiast złotemu ciąży polityka pieniężna – zarówno EBC (niemrawe odbicie na eurodolarze), jak i NBP (głęboko ujemne realne stopy i zerowe stopy nominalne).
Wtorkowy kalendarz jest w tym tygodniu najluźniejszy – główną pozycją są dane o zamówieniach w USA (16.00). O 8.35 euro kosztuje 4,5579 złotego, dolar 3,8394 złotego, frank 4,2400 złotego, zaś funt 5,3336 złotego.