Niby było wiadomo jaki będzie przekaz (pisałem o tym wczoraj), ale i tak budzi on niedowierzanie. Fed nadal nie widzi nawet potrzeby zasugerowania terminu rozpoczęcia ograniczania dodruku pieniądza.
Po czerwcowym posiedzeniu wydawało się, że być może chociaż w tej kwestii zapanuje większa jasność – nie chodziło o zmiany, ale o przedstawienie terminu bądź okoliczności takiej zmiany.
Nic takiego jednak nie padło – Powell swoją energię poświęcił na przekonywanie, że prowadzona polityka jest odpowiednia, a inflacja jest przejściowa. Słuchając szefa Fed można mieć wrażenie, jakby ktoś starał się nas przekonać, że czarne jest białe – niby wiemy, że jest czarne, ale jest to powtarzane tak wiele razy, że powoli sami zaczynamy mieć wątpliwości.
Rynki akcji nie zareagowały specjalnie na posiedzenie, co może oznaczać, że tak skrajnie gołębi Fed jest już w cenach i jednocześnie, że nagły zwrot mógłby okazać się rynkową katastrofą (a zatem decyzja o takim zwrocie, gdyby inflacja np. nadal zaskakiwała, będzie jeszcze trudniejsza).
Natomiast stracił dolar, a zyskało złoto – te rynki wykonały spore ruchy po czerwcowym posiedzeniu, jednak brak jakichkolwiek zmian wczoraj może zachęcać do korekt.
Czwartek na rynkach nie będzie nudny. W USA o 14.30 poznamy wstępne dane o PKB za drugi kwartał – rynek oczekuje silnego wzrostu (8,5 proc.), uwaga zwrócona będzie też na zmienne cenowe. W Europie poznamy też wstępną inflację za lipiec w większych gospodarkach.
Osłabienie dolara w teorii jest szansą dla złotego, ale na razie nie widać, aby chciał z niej korzystać. O 8.00 euro kosztuje 4,5975 złotego, dolar 3,8777 złotego, frank 4,2654 złotego, zaś funt 5,4033 złotego.