Monety PRL stanowią jedną z najpopularniejszych kategorii na rynku kolekcjonerskim - trudno o zbieracza, który nie znałby chociażby pospolitej pięciozłotówki z rybakiem. Pieniądze obiegowe minionego ustroju przeważnie kosztują jednak niewiele, bo o cenie w antykwariatach przesądza przede wszystkim rzadkość. W marcu tego roku na stołecznej aukcji notowano kilka pięciozłotówek z rybakiem: jedna kosztowała około 50 zł, druga powyżej 1000 zł, a trzecia już blisko 5000 zł.
Pierwsza była po prostu dobrze zachowana, następna również, ale miała najwcześniejszą datę, a ostatnia miała kluczowy dla kolekcjonerów napis "próba" i wybita została w niklu. Próbne monety PRL zbierane są głównie z uwagi na niskie nakłady, a na aukcjach zdarzają się i egzemplarze, które specjaliści opisują jako jedne z kilkudziesięciu albo nawet unikaty.
O tym jednak, czy dana moneta rzeczywiście może być warta kilka tysięcy złotych, najlepiej przekonać się u fachowców, którzy prowadzą wiodące na rynku antykwariaty. Niesprawdzone internetowe "okazje" najczęściej kończą się niestety przepłaceniem za bezwartościowy skrawek metalu.
"Dyszka" za 10 000 zł
Ciekawym przykładem, jak wyceniana może być na rynku próbna emisja z PRL, jest wylicytowana w 2016 r. dziesięciozłotówka z kolumną Zygmunta (zdjęcie poniżej). Wybita w miedzioniklu próbna moneta pochodziła z 1966 r. i osiągnęła na aukcji Michała Niemczyka stawkę 10 465 zł, przebijając swoją cenę wywoławczą prawie trzykrotnie. Co zadecydowało o jej wartości?
Jak czytamy w katalogu, dziesięciozłotówka zachowana była z menniczym połyskiem i pochodziła z próbnej okolicznościowej emisji zaledwie 10 sztuk. Oznacza to, że na rynku kolekcjonerskim pojawić może się zaledwie kilka takich monet w historii. Szczęśliwcom, którzy znajdują pieniądze z napisem "próba" na strychu, eksperci radzą przede wszystkim: nie czyścić!
Po upływie kilkudziesięciu lat na lustrze monety pojawić się może patyna, ale nie umniejsza ona wartości, a czasem nawet dodaje urody. Każda próba przetarcia takiego znaleziska szmatką może doprowadzić do drobnych zarysowań, a to kosztować nas może nawet kilka tysięcy złotych.
Nikiel czy miedzionikiel?
"Nikiel czy miedzionikiel? Oto jest pytanie" - żartuje, pytany o próbne monety PRL numizmatyk Michał Niemczyk, właściciel największego w branży domu aukcyjnego. W mennictwie Polski Ludowej próbne pieniądze w niklu wybijano w nakładzie zaledwie 500 sztuk. Tych miedzioniklowych powstawać mogło po 30 tys. egzemplarzy, choć zdarzały się i emisje - jak opisywana dziesięciozłotówka z kolumną Zygmunta - po 10 sztuk.
- Nie ma chyba tygodnia, żeby ktoś nie pojawiał się u nas z próbną monetą PRL taką, jak np. 10 zł z warszawską Syrenką czy oznaczeniem FAO. W miedzioniklu takich monet wybito 30 tys. egzemplarzy, a w niklu wspomniane już 500 sztuk. Surowce mają inną barwę, natomiast różnicy w masie zwykle nie wychwytuje domowa waga. Co ciekawe, gdyby ktoś zapytał mnie, czy wolałbym posiadać wszystkie monety próbne PRL w niklu, czy miedzioniklu, pytanie byłoby podchwytliwe. Dobrze zachowane próby niklowe kosztują przeważnie około 400 zł, ale oprócz tych najpopularniejszych wzorów, emitowano również miedzioniklowe rzadkości, których nakład wcale nie wynosił 30 tys. egzemplarzy, tylko dziesięć, dwadzieścia sztuk. Takie przykłady wyceniane są od 4 tys. zł wzwyż, jeśli oczywiście eksperci potwierdzą ich autentyczność - komentuje Michał Niemczyk.
Jak przestrzega, fałszowanie monet PRL technologicznie nie jest tak kosztowne, jak np. podrabianie dawnych grubych monet bitych w złocie, dlatego na popularnych handlowych serwisach nie brakuje niestety dzieł oszustów. Chcąc uniknąć ryzyka, warto zaopatrywać się w cenniejsze okazy wyłącznie w firmach oferujących tzw. dożywotnią gwarancję zwrotu kapitału, jeśli okazałoby się, że moneta jest falsyfikatem. Z tym natomiast fachowcy radzą sobie błyskawicznie: większość nieautentycznych monet rozpoznają nawet na zdjęciach z komórki.