Sporym szokiem okazały się opublikowane wczoraj dane o kondycji amerykańskiego przemysłu. Indeks ISM odnotował w grudniu spadek o 5,2 pkt. - największy od 2008 roku, do poziomu 54,1 pkt. – najniższego odkąd Donald Trump objął urząd prezydenta. To cały czas są poziomy sporo wyższe niż w Europie oraz teoretycznie wskazujące na ekspansję przemysłu, jedynie w wolniejszym tempie.
Dodatkowo raport ADP wskazał na spory wzrost zatrudnienia w gospodarce. Jednak tu bardziej chodzi o wyznaczenie kierunku. Od dłuższego czasu prezydent Trump próbował wmawiać mediom, że USA wygrywa wojnę handlową i taki konflikt jest dla kraju opłacalny. Te dane pokazują jednak co innego – gospodarka korzystała przez cały rok z solidnego wsparcia, ale teraz kiedy te efekty będą ustępować, nie pozostanie obojętna na obserwowane na świecie tendencje.
Zgodne pogorszenie w danych we wszystkich częściach globu oznacza, że coraz więcej mówi się o ryzyku wystąpienia globalnej recesji. Wczoraj po raz pierwszy od 2008 roku rentowności 2-letnich amerykańskich obligacji spadły poniżej stopy Fed. Co to oznacza? Że rynek nie wierzy już w żadne podwyżki stóp w najbliższym czasie. Przed grudniową decyzją Fed pisałem, że banki centralne są obecnie jak duże okręty, którym ciężko jest zawrócić z raz obranego kursu i że Powell powinien rozważyć wstrzymanie się z czwartą podwyżką w okresie jednego roku. Teraz rynek spekuluje, że następnym ruchem Fed będzie już obniżka stóp i daje 40 proc. szans na taki scenariusz do końca roku. Giełdom to na razie niespecjalnie pomaga – wczoraj spadki na Wall Street wynosiły 2-3 proc.
Dziś rano nastroje są nieco lepsze za sprawą obietnic chińskich władz, które reagują na pogarszającą się sytuację. Po czterech obniżkach stopy rezerw obowiązkowych obiecana została kolejna oraz selektywne cięcia podatków. Wydaje się jednak, że może być to zbyt mało i potrzebne będą postępy w rozmowach handlowych z USA, które w przyszłym tygodniu rozpoczynają się na poziomie ministerialnym. Szybkie porozumienie nie wydaje się jednak być w politycznym interesie prezydenta Trumpa, który chińską kartą będzie mógł przysłaniać ewentualne problemy w krajowej polityce, zwłaszcza w obliczu przejęcia kontroli na Izbą Reprezentantów przez Demokratów.
Tych problemów nie brakuje już na początku roku – przypomnijmy, iż w USA mamy częściowy paraliż rządu (nie działa część agencji rządowych i 800 tys. urzędników jest na przymusowych zwolnieniach bądź pracuje z odrodzonym wynagrodzeniem), ponieważ Kongres nie chce zgodzić się na finansowanie budowy muru na granicy z Meksykiem, czego domaga się Trump.
W dzisiejszym kalendarzu króluje raport z amerykańskiego rynku pracy, choć w mojej ocenie jego waga nieco spada na korzyść danych przedstawiających koniunkturę. Wynika to z faktu, iż rynek pracy z pewnym opóźnieniem reaguje na zmianę koniunktury i nawet przyspieszenie wzrostu płac w obecnej sytuacji nie miałoby wielkich implikacji (np. nie skłoniłoby Fed do podwyżki stóp w momencie, gdy istnieje obawa o spowolnienie i spadki zatrudnienia za kilka miesięcy).
Dane zostaną opublikowane o 14:30, razem z podobnym raportem z Kanady. Wcześniej wstępne dane o inflacji za grudzień z Polski (10:00) i strefy euro (11:00), a także wskaźnik koniunktury w brytyjskich usługach (10:30). Piątkowy poranek nie przynosi dużych ruchów na złotym, o 9:15 euro kosztuje 4,2956 złotego, dolar 3,7646 złotego, frank 3,8182 złotego, zaś funt 4,7657 złotego.