Rząd zdecydował - pensja minimalna urośnie w przyszłym roku o 7,5 proc., czyli o 210 złotych. Będzie wynosiła 3010 złotych brutto.
Skąd taka kwota? Jak tłumaczy rząd, wysokość podwyżki płacy minimalnej zależy m.in. od wzrostu PKB i inflacji.
- Na tej podstawie kwota 3010 zł jest wyższą kwotą od minimum ustawowego, które wychodzi ze wskaźników. Minimum ustawowe tj. 3004 zł - powiedziała we wtorek szefowa resortu rodziny Marlena Maląg.
Związkowcy chcą więcej
Z decyzją rządu nie zgadzają się przedstawiciele związków zawodowych, którzy uważają, że minimalne pensje powinny wzrosnąć przynajmniej do 3100 złotych brutto.
- Celem strategicznym, do którego dążyliśmy i który w wielu wypowiedziach przedstawicieli rządu jest akceptowany, to osiągnięcie 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia - mówi Marek Lewandowski z Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność".
- Przy tych parametrach, które podaje rząd, czyli wzrost gospodarczy i wysoka inflacja, ten cel może nie zostać osiągnięty. Przeciętne wynagrodzenie może rosnąć dużo szybciej - dodaje.
Jak mówią związkowcy, podwyżka płacy minimalnej stymuluje ogólny wzrost wynagrodzeń, które są w Polsce niskie. Nie należy się też obawiać zwolnień i bankructw przedsiębiorców, którzy będą musieli zapłacić swoim pracownikom więcej.
- Pracodawcy fantastycznie opanowali szantaż moralny. Za każdym razem przekonują, że jeśli pensję minimalną się podniesie, nastąpi katastrofa. Nigdy taka katastrofa nie nastąpiła, chociaż wynagrodzenia stale rosną - mówi Lewandowski.
"Kij ma dwa końce"
Choć wzrost płacy minimalnej wydaje się korzystny z perspektywy pracowników, zdaniem ekonomistów powinien być wyważony i ostrożny.
- Ta podwyżka do 3010 złotych może się na pierwszy rzut oka wydawać absurdalna, ale jest ona wyważona i bezpieczna - tłumaczy prof. Piotr Krajewski z Uniwersytetu Łódzkiego.
Jak twierdzi ekspert, zbyt wysoki wzrost najniższego wynagrodzenia może wręcz zaszkodzić pracownikom, zwłaszcza tym nisko wykwalifikowanym.
- O ile dla firm, przy obecnych wskaźnikach wzrostu gospodarczego, raczej nie będzie to problem, to dla części pracowników nadmierny wzrost może być "niedźwiedzią przysługą". Przedsiębiorcy raczej nie będą zwalniać, ale ostrożniej zaplanują kolejne rekrutacje i może się okazać, że wielu osobom będzie trudniej wyjść z bezrobocia - mói ekonomista.