Nie tak dawno temu polski rząd chwalił się, że na Krajowy Plan Odbudowy (KPO) po koronakryzysie dostaniemy z Unii Europejskiej około 57 mld euro. Okazuje się jednak, że ciągle żadnych pieniędzy z Brukseli nie dostaliśmy, choć inne kraje już od kilku tygodni mogą dysponować tymi funduszami.
To podziałało na posłów Zjednoczonej Prawicy jak płachta na byka. Działania Komisji Europejskiej europosłowie z PiS nazywają szantażem. Mówią o łamaniu traktatów i bezprawnych działaniach.
- Trwa niesprawiedliwa, nieuczciwa, łamiąca praworządność presja na polskie państwo - mówił na konferencji prasowej w Strasburgu Patryk Jaki.
Do tego typu narracji można było już przywyknąć. To polityka. Trudniej zrozumieć dalsze wypowiedzi przedstawicieli obozu władzy, którzy odwracają kota ogonem i przekonują, że w sumie to Polska nie potrzebuje unijnych pieniędzy i świetnie sobie poradzi bez nich.
Pieniądze z UE? A po co to komu
- Zgodziliśmy się na ten fundusz nie dlatego, że te pieniądze były nam bardzo potrzebne, bo jak widać doskonale dajemy sobie radę bez pieniędzy unijnych - podkreślał w europarlamencie Zbigniew Kuźmiuk.
W tym chórze nie mogło zabraknąć Marka Suskiego, który w stacji Polsat News mówił, że "jeśli weźmiemy pod uwagę wysokość polskiej składki wpłacanej do UE i środki otrzymywane z Unii, różnica jest niewielka, więc bez środków z KPO jesteśmy w stanie sobie poradzić". I dodał: - To nie jest tak, że można zagłodzić Polskę.
Politykom wtóruje też prezes NBP. Adam Glapiński na Kongresie 590 przekonywał, że nasze korzyści z UE głównie dotyczą uczestnictwa we wspólnym rynku. A transfery pieniężne mają mniejsze znaczenie.
- Zerwał się chór oburzenia, że bez nowych środków unijnych wspaniale sobie damy radę. Oczywiście, że tak! Cały program rozwoju możemy zrealizować bez tych środków - stwierdził szef banku centralnego.
Ekonomiści tłumaczą istotę pieniędzy z UE
- Twierdzenia, że unijne euro nie mają dla Polski znaczenia, a potrzebne pieniądze możemy po prostu "wydrukować", są głęboko błędne - nie kryje oburzenia słowami polityków Mateusz Urban, ekonomista Oxford Economics.
Ekspert w rozmowie z Money.pl przyznaje, że rola funduszy unijnych jest często w polskiej debacie niedoceniana. Zwłaszcza jeśli chodzi o ich znaczenie makroekonomiczne. To nie tylko gotówka, którą można wydać na budowę dróg itp. Pojedyncze euro równocześnie daje więcej korzyści.
- Gdy polski rząd dostaje z UE euro, prosi NBP o wymianę ich na polską walutę. Nasz bank centralny kreuje wtedy nowe złote, które trafiają na konta rządowe. Z nich dalej przekazywane są firmom, samorządom itd. Z kolei zakupione przez bank euro zasilają rezerwy walutowe NBP. To w oparciu o ten mechanizm zbudowaliśmy rezerwy o wartości przekraczającej 140 mld dolarów - tłumaczy Mateusz Urban.
Jakie są korzyści z posiadania tych rezerw? Ekonomista wskazuje, że stanowią one swoisty makroekonomiczny bufor bezpieczeństwa, co wzmacnia postrzeganie Polski w oczach zagranicznych inwestorów i partnerów handlowych. A to wspiera też kurs polskiej waluty i nasz eksport.
Niektórymi przemyśleniami na ten temat Mateusz Urban podzielił się w mediach społecznościowych. Rację przyznał mu Ignacy Morawski. Ekonomista i twórca m.in. platformy analitycznej SpotData.pl przekonuje, że jeśli obniżylibyśmy rezerwy np. o 100 mld euro, nasze możliwości importu bardzo mocno spadną.
Podkreśla, że teza, jakoby Polska nie potrzebowała funduszy UE, ponieważ one i tak są zamieniane na złotówki, które możemy przecież sami wytworzyć, jest całkowicie błędna.
Pieniądze z UE. Ważne cele i kurs złotego
Można pójść jeszcze dalej. Ekspert Oxford Economics zauważa, że NBP, który zarabia na inwestowaniu rezerw w zagraniczne aktywa, może użyć ich też do obrony kursu złotego, jeśli zaszłaby taka potrzeba (było to widoczne pod koniec 2020 roku), bądź zaopatrzenia w obcą walutę rządu. To w przypadku, gdy np. warunki rynkowe pogorszą się i pożyczenie euro i dolarów za granicą byłoby mniej opłacalne.
- Do tego dochodzi, często niedoceniany, aspekt biurokratyczny. Unijne fundusze są zbudowane w ten sposób, że muszą zostać wydane na wcześniej ustalone, w większości racjonalne i podnoszące jakość życia projekty - zauważa Urban.
- Nie widzę w rządzie ani wystarczających kompetencji, ani determinacji, żeby krajowo zaadresować największe wyzwania stojące przed Polską, do których Unia chce się, kolokwialnie mówiąc, dołożyć, takie jak transformacja energetyczna, transport kolejowy, jakość powietrza czy sytuacja w ochronie zdrowia. Bez unijnych funduszy te priorytety będą nieustanie spychane na kolejne lata - podkreśla.