Niektóre przepisy Traktatu o Unii Europejskiej nie są zgodne z polską Konstytucją - orzekł Trybunał Konstytucyjny. TK przyznał rację premierowi Mateuszowi Morawieckiemu, który zgłosił wątpliwości, czy zasada wyższości prawa unijnego nad krajowym, zapisana w Traktacie o Unii Europejskiej, jest zgodna z Konstytucją RP. Co to oznacza w praktyce?
- To zatrważający "wyrok" dlatego, że mamy do czynienia z formalnym wypowiedzeniem naszej przynależności do Unii Europejskiej. Trybunał Konstytucyjny zakwestionował dwie podstawowe zasady funkcjonowania UE: zasadę lojalności i zasadę prymatu prawa unijnego nad prawem krajowym. Bez respektowania tych dwóch zasad Polska nie może być pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej - tłumaczy adwokat Michał Wawrykiewicz z inicjatywy Wolne Sądy.
Środki z KPO? Polsko, zapomnij
Sam wyrok TK nazywa "manifestacją nierespektowania porządku prawnego" UE. I nie ma wątpliwości, że w odpowiedzi na to orzeczenie Bruksela zablokuje wypłatę środków przewidzianych w Krajowym Planie Odbudowy, dzięki któremu do Polski miało popłynąć 770 miliardów złotych do 2027 roku z Funduszu Odbudowy. KPO stanowi podstawę do wypłat pieniędzy z tegoż Funduszu.
Ale czy w ogóle Komisja Europejska ma prawno-formalne możliwości do zablokowania polskiego KPO? - Oczywiście. Krajowy Plan Odbudować musi uwzględniać również zapewnienie niezależności organów kontroli, czyli w tym wypadku sądownictwa - podkreśla nasz rozmówca.
- To właśnie dlatego Komisja Europejska nie zatwierdziła dotychczas polskiego KPO, ponieważ w polskim planie nie jest przewidziana ścieżka naprawy niezależności sądownictwa, a naruszenie tej niezależności zostało już potwierdzone przez Trybunał Sprawiedliwości wielokrotnie, w tym bardzo dobitnie wczoraj. KE domaga się wykonania wyroków TSUE, zanim wypłaci środki. W następstwie dzisiejszego wyroku pseudo-TK nie wyobrażam sobie, by polski KPO mógł zostać zatwierdzony - ocenia.
Rząd już przewidywał wydanie środków z KPO
To o tyle problematyczne, że rząd już przewidział wydatkowanie środków płynących z KPO. W money.pl pisaliśmy też, że Polski Ład częściowo opiera się na środkach płynących z KPO, dlatego ewentualne "zamrożenie" pieniędzy może zablokować rządową reformę.
Profesor Marian Noga, były członek Rady Polityki Pieniężnej, zwraca uwagę, że już dziś słychać głosy, że Polska nie potrzebuje tych pieniędzy, bo one i tak w większości pochodzą z kredytów.
Jest to jednak manipulacja, ponieważ na Fundusz Odbudowy składają się dwie części: kredytowa oraz dotacje bezzwrotne. I to właśnie polski KPO wskazuje, na które cele popłyną środki pochodzące z kredytów, a na które - z dotacji.
- W budżecie na 2022 rok jest przewidziane 96 miliardów złotych z obu źródeł - kredytowego i dotacji. A wypchnięte poza budżet jest minimum 200 miliardów, więc nie wiem, jak sobie rząd wyobraża spięcie budżetu bez pieniędzy z KPO - wskazuje Marian Noga.
- Mówiąc krótko: niezrealizowany zostanie budżet z oczywistego względu, czyli z braku pieniędzy. Inną opcją pozostanie drukowanie pustego pieniądza, ale to wtedy inflacja wzrośnie trzykrotnie - dodaje.
Przypomina też, że wspomniane 770 miliardów złotych miało trafić do Polski w ciągu 7 lat. Bez tych środków, które miały odbudować gospodarkę po pandemii, czekają nas spore perturbacje gospodarcze.
Kurs kolizyjny z Unią Europejską
Mecenas Michał Wawrykiewicz zaznacza, że wstrzymane środki z KPO to nie koniec naszych kłopotów. Inną kwestią są grożące Polsce sankcje finansowe z powodu niewykonywania zabezpieczenia w sprawie Izby Dyscyplinarnej z 14 lipca. Komisja Europejska złożyła już wniosek o karę do TSUE. To analogiczna sytuacja, jak w przypadku kopalni w Turowie. Polska musi płacić 500 tys. euro dziennie za to, że ona wciąż działa.
Bruksela ma jeszcze inne możliwości nacisku na Warszawę. Nasz rozmówca wymienia tzw. mechanizm warunkowości, określony w mediach jako "pieniądze za praworządność". Zakłada on, że jeżeli kraj członkowski nie przestrzega zasad praworządności, to KE może wstrzymać wypłaty środków z funduszy unijnych.
Cały czas też "zamrożony" jest proces wobec Polski z tytułu art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej (TUE). Jeżeli jednak zostanie on wznowiony i doprowadzony do końca, to w praktyce nasz kraj straci głos w Radzie Unii Europejskiej.
- Wówczas nasze członkostwo w UE będzie czysto "kadłubkowe", bo nie będziemy mieli ani pieniędzy, ani prawa głosu - podkreśla Michał Wawrykiewicz.
- Tak się kończy ogromnie ryzykowna gra polskiego rządu, który za cenę uzyskania całkowitej kontroli nad sądownictwem, ryzykuje członkostwem Polski w Unii Europejskiej, co przecież było marzeniem wielu pokoleń. A teraz zmierzamy w kierunku jakiejś satrapii wschodniej, w kierunku republiki bananowej, w której władza dyktatorska nie ma żadnej kontroli, może robić, co chce. To jest przerażające i jest to bez wątpienia czarny dzień w historii Polski - kończy.