Gdy pandemia dotarła do Polski i stało się jasne, że musimy stawić czoła koronakryzysowi, Rada Polityki Pieniężnej (RPP) przy NBP zdecydowała o drastycznych obniżkach stóp procentowych. W przypadku głównej stawki - z 1,5 proc. do 0,1 proc. Dla większości ekonomistów i obserwatorów taki ruch był zaskoczeniem. Po ponad roku historia się powtórzyła.
W środę bankierzy z RPP zrobili wszystkim niespodziankę, bo nie dość, że zdecydowali się na podwyżkę po ponad roku utrzymywania stóp procentowych bez zmian, to jeszcze oprocentowanie wzrosło nie o 0,15 pkt. proc., tylko o 0,4 proc.
Zaskakują nie tylko decyzje, ale i komunikacja banku centralnego jest bardzo niejasna. Począwszy od środowego komunikatu RPP, po czwartkową konferencję prezesa NBP Adama Glapińskiego. Tłumaczenia i wskazówki dotyczące przyszłych działań banku sprawiają, że jest tylko więcej znaków zapytania.
Tuż po konferencji szefa NBP ekonomiści ING Banku Śląskiego i Pekao przyznają, że w zasadzie nie wiadomo, czy środowa podwyżka była jednorazowa, czy to początek serii. Jedni wierzą, że w listopadzie może dojść do powtórki, a drudzy te same słowa prezesa Glapińskiego interpretują tak, że w listopadzie nie dojdzie to żadnych zmian.
Prezes NBP już w pierwszych minutach trwającej blisko godzinę konferencji przyznał szczerze, że liczył na zaskoczenie środową decyzją w sprawie podwyżki stóp procentowych.
- Chcieliśmy, żeby to się w ten sposób odbyło. Rynek spodziewał się ewentualnej podwyżki o 0,15 pkt. proc., a my zrobiliśmy 0,4 pkt. proc. Chcieliśmy, żeby tak się stało - podkreślił kilkukrotnie.
Po co zaskakiwać rynek? - Po to, żeby inflacja nie utrwaliła się w średnim okresie - tłumaczył Glapiński. Trudno to jednak uznać za satysfakcjonującą odpowiedź.
Brak komunikacji grzechem NBP
- Komunikacja NBP jest nieprzejrzysta i nieczytelna - wskazywał jeszcze przed konferencją Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium. - To jest element, który czyni działania RPP mało przejrzystymi, a sam bank centralny mniej wiarygodnym.
W tekście "To jeden z największych grzechów NBP. Wyliczamy nietrafione prognozy Glapińskiego" wskazaliśmy na to, że wiele banków centralnych na świecie stosuje tzw. forward guidance. O co chodzi? To jasne komunikowanie zamiarów co do dalszego przebiegu polityki pieniężnej w horyzoncie znacznie dłuższym niż z miesiąca na miesiąc.
Jasne komunikaty stara się przekazywać niemiecki Bundesbank, Europejski Bank Centralny czy amerykański Fed. To samo trudno mówić o NBP i RPP.
Konfrontacja słów prezesa NBP
Przykład? Od miesięcy prezes NBP powtarzał, że za wzrost cen w Polsce odpowiadają czynniki, na które bank centralny nie ma wpływu. Mówił, że "na negatywne szoki podażowe bank centralny nie powinien reagować podwyższeniem stóp". W czwartek powtórzył, że inflacja wynika z czynników zewnętrznych, ale z przekonaniem wskazał, że liczy na jej wyhamowanie po podwyżce stóp procentowych w dłuższym horyzoncie czasu.
Co więcej, po majowych danych, wskazujących na wzrost cen w tempie 4,7 proc., prezes NBP wyrażał opinię, że szczyt inflacji mamy już za sobą. Tymczasem w czwartek ostrzegł, że do końca roku dobije do 6 proc.
Wcześniejsze przekonanie o braku potrzeby podwyżek stóp procentowych Adam Glapiński tłumaczył m.in. tym, że inflacja nie ma wpływu na portfele Polaków. Z kolei na ostatniej konferencji sporo czasu poświęcił m.in. omówieniu tematu cen prądu. Jak podkreślił, "wzrosty cen energii elektrycznej mają obecnie bezprecedensową skalę" i dotkną też gospodarstwa domowe.
Warto również zwrócić uwagę na podejście prezesa NBP do działań innych banków. Wcześniej za punkt odniesienia brał EBC czy Fed, które pozostają przy zerowym oprocentowaniu. Ignorował to, co robią banki Czech czy Węgier, które wyraźnie podniosły u siebie stopy procentowe. Gdy RPP uznała, że jednak trzeba działać, nie patrzyła już na inne instytucje.