Michał Wąsowski, money.pl: W weekend wszyscy spodziewali się, że ogłoszona została waloryzacja programu 500+. Tak się nie stało. To dobry sygnał?
Piotr Kuczyński, analityk domu inwestycyjnego Xelion: To żaden sygnał dla polskiej gospodarki. Ta konwencja była dziwna, było to w zasadzie sprawozdanie finansowe z przeszłości i nic więcej. Był to początek kampanii przed wyborami, które odbędą się prawdopodobnie w listopadzie przyszłego roku. A skoro tak, to rządzący mają jeszcze dużo czasu i nie mają ochoty za wcześnie wypalać się obietnicami. A one przyjdą.
500+ ma dzisiaj inną wartość niż w 2015 roku, dlatego Prawo i Sprawiedliwość może chcieć podwyższyć wartość swojego programu. Niestety, bo ja nigdy nie byłem zwolennikiem tego programu. Uważam, że te 40 mld złotych rocznie należało przeznaczyć na ochronę zdrowia i edukację. Społeczeństwu by się to lepiej przysłużyło niż 500 złotych do ręki.
Czy w takim razie widzi pan w ogóle przestrzeń do nowych świadczeń, czy podnoszenia tych istniejących?
Zwalczanie inflacji nie polega na dosypywaniu pieniędzy, to jest truizm. Tyle że jeśli zbliżają się wybory, to obietnice są nieuniknione. Mamy zapowiedź 20-procentowej podwyżki wynagrodzeń, proponowanej przez PO. Wiemy o pomysłach z zamrożeniem WIBOR czy wakacji kredytowych.
Ale albo walczymy z inflacją, albo walczymy o głosy. Jednego i drugiego na raz nie da się zrobić. A przestrzeń na kolejne świadczenia niestety jest. Jeżeli spojrzymy na polskie dane, to zadłużenie w stosunku do PKB to tylko 45 proc. Więc do limitu konstytucyjnego 60 proc. jest jakieś 15 proc. To jest 400 mld złotych i w tej przestrzeni partie mogą się poruszać.
Jeśli spojrzymy na dane Eurostatu, który liczy wszystko a nie tylko zadłużenie budżetowe, to zadłużenie wynosi 53 proc. PKB. Do limitu brakuje zatem 160-170 mld złotych. Też dużo.
Więc miejsce na zadłużanie jest. Problem w tym, że weszliśmy na ścieżkę grecką. Grecy w 1975 roku mieli 25 proc. zadłużenia do PKB. A potem partie zaczęły się ścigać dając prezenty wyborcze i po 25 latach zadłużenie wynosiło już 100 proc. PKB.
Wspomniał pan, że przestrzeń jest, jeśli nie nastąpi kryzys. To grozi nam recesja?
Wydaje się, że recesja techniczna jest nieunikniona. W Polsce to nie powinno być okupione dużym uderzeniem w rynek pracy, polscy przedsiębiorcy, nawet w pandemii, starali się nie zwalniać pracowników.
Groźna byłaby za to stagflacja. Dziś czytałem w money.pl wywiad z premierem Belką, który mówił, że stagflacja nam nie grozi, bo wzrost gospodarczy wyniesie 3 proc. Przypomnijmy, stagflacja jest wtedy, kiedy mamy bardzo wysoką inflację i bardzo niski wzrost gospodarczy.
Ja tu się z premierem Belką nie zgadzam, bo ten wzrost gospodarczy może spaść nawet poniżej 2 proc. A nawet, jak będzie powyżej, to dla polskich warunków jest to bardzo niski wzrost gospodarczy, więc można to już nazwać stagflacją.
Co w takim razie dla Polaków będzie oznaczać stagflacja?
Przy stagflacji bardzo trudno o wynegocjowanie wyższych płac, a w warunkach wysokiej inflacji presja na to będzie duża. To jest chyba największy problem, inflacja będzie nas mocniej kąsała. Może nastąpić lekki wzrost bezrobocia, ale nie dramatyczny.
A czy jakimś rozwiązaniem jest podwyżka płacy minimalnej?
Mówi się o 3400 zł, czyli podwyżce o 13 proc. To jest bardzo wysoka podwyżka, powyżej 50 proc. średniego wynagrodzenia. Nie ulega wątpliwości, że tak mocne podwyższanie płacy minimalnej, obniżanie PIT, 13. i 14. emerytury wpłyną na podwyższenie inflacji. I politycy doskonale zdają sobie z tego sprawę.
Większość tych rządowych propozycji to są działania na rzecz konsumentów, a mało się mówi o przedsiębiorcach. Może rząd powinien pomóc przedsiębiorcom?
Pomoc przedsiębiorcom prowadziłaby również do wzrostu inflacji, tak to działa. Ja w tej chwili nie widzę możliwości, żeby dalej dosypywać pieniędzy przedsiębiorcom.
W tej chwili i politycy i bank centralny, zamotali się w pewnym układzie, z którego trudno jest wyjść. Rada powinna zatrzymać podwyżki stóp procentowych, bo to tylko uderza w klasę średnią, utrudnia inwestycje i hamuje wzrost gospodarczy. Powinna się zastanowić, jakimi innymi metodami można walczyć z inflacją, a nie tylko podwyżkami stóp, które oddziałują na nią w niewielkim stopniu.
To co Polacy mogą zrobić ze swoimi pieniędzmi? Jak się przygotować do szczytu inflacyjnego?
Niewątpliwie trzymać się pracy, którą się ma, bo za kilka miesięcy może być o nią trudniej. Obligacje rządowe pochwalam, można w nie lokować, to jest ściąganie pieniędzy z rynku. Warto też, jeżeli ma się możliwość, trzymać na rachunkach pewną nadwyżkę.