W drodze po sukces polityczny, w tym ten największy - czyli fotel prezydencki - liczą się obietnice, charyzma, sprawne poruszanie się w świecie polityki, budzenie zaufania. Jednak najważniejsze są pieniądze. To dzięki nim kandydaci wspierani przez największe partie z reguły zdobywają najwięcej głosów.
Ze względu na pandemię koronawirusa i polityczne zawirowania wiadomo, że wybory rozpisane na 10 maja się nie odbędą. Rządzące PiS do końca próbowało przeforsować głosowanie korespondencyjne, ostatecznie Jarosław Kaczyński porozumiał się z Jarosławem Gowinem, że Sąd Najwyższy będzie musiał orzec nieważność wyborów, będzie też ogłoszony nowy termin.
PKW odwołała ciszę wyborczą, to sprawia, że 10 maja kończy się kampania wyborcza każdego z kandydatów. Komitety wyborcze będą musiały złożyć sprawozdanie finansowe do PKW, później zacznie się kolejna kampania, z nowym funduszem.
To prowadzi do sytuacji, w której największe ugrupowania mogą dorzucić do pieca, bo łatwiej im o pieniądze na kampanię. A skoro wybory zostaną rozpisane na nowo, to wydane dotąd pieniądze się nie liczą i można wydać drugie tyle.
Do tego te biedniejsze komitety już wydały sporo gotówki. Zwykle zostawia się jakiś zapas na ewentualną drugą turę, ale na kolejne co najmniej dwa miesiące "paliwa" mniejszym komitetom może zabraknąć.
O odniesienie się do sprawy poprosiliśmy byłego przewodniczącego Państwowej Komisji Wyborczej Wojciecha Hermelińskiego. Nie ukrywa, że to Krajowe Biuro Wyborcze będzie miało twardy orzech do zgryzienia. Jednak nowe wybory oznaczają zamknięcie poprzedniej kampanii i uruchomienie kolejnej.
- Z taką sytuacją się jeszcze nie spotkałem. To są nowe wybory, od początku. Nowy kalendarz, wybory z 10 maja będą traktowane jako niebyłe. Pytanie, czy wszystkie komitety będą miały fundusze na dalszą kampanię. Rozstrzygać wątpliwości będzie musiało Krajowe Biuro Wyborcze - powiedział w rozmowie z money.pl sędzia Wojciech Hermeliński.
- Dla mnie to jest dziwne, żeby Sąd Najwyższy orzekał nieważność czegoś, do czego nie doszło, ale tak sobie to ustalono. Dla mnie jest to nie do przyjęcia, jest to niedopuszczalne. Tak jednak wskazano, więc powinna być otwarta droga dla rejestracji nowych kandydatów. Niedopuszczenie nowych byłoby naruszeniem konstytucji - dodał były szef PKW.
Hermeliński podkreślił, że otwartą kwestią jest, co zrobić z już zarejestrowanymi kandydatami. Można ewentualnie - jego zdaniem - w drodze wyjątku zarejestrować ich kandydatury, bez ponownego zbierania podpisów. Niemniej - zarówno kampania wyborcza, jak i jej finansowanie ruszą na nowo.
- To może powodować nierówność. W zasadzie, skoro od nowa wszystko się toczy, to również kwestie finansowe powinny być od nowa uruchamiane. Pewne kwoty już zostały zużyte przez komitety, teraz dostaliby jeszcze raz. Trudno na to odpowiedzieć, wyjść z tego musi Krajowe Biuro Wyborcze z Państwową Komisją Wyborczą. Być może będzie potrzebne nałożenie jakichś dodatkowych limitów wydatków - podsumował rozmowę z money.pl Wojciech Hermeliński.
To wszystko sprawia, że komitety wyborcze wspierane przez największe partie mogą być faworyzowane i łatwiej będzie utrzymać im się w kosztownym biegu po zwycięstwo w wyborach prezydenckich.
O wątpliwości związane z finansowaniem kampanii wyborczych po 10 maja zapytaliśmy również Krajowe Biuro Wyborcze. To rozkłada ręce.
- Nie jestem w stanie odpowiedzieć. Kwestie te wymagają wyjaśnienia przez Państwową Komisję Wyborczą, ponieważ z sytuacją podobną do powstałej nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy i brak mi wcześniejszych wyjaśnień Komisji, na których mógłbym się opierać - tłumaczy Krzysztof Lorentz, dyrektor Zespołu Kontroli Finansowania Partii Politycznych i Kampanii Wyborczych w KBW.
Skąd pieniądze na kampanię?
Kodeks wyborczy określa limity wydatków na kampanię wyborczą, by - przynajmniej w teorii - nie dochodziło do faworyzowania kandydatów najbogatszych komitetów.
Finansowanie kampanii prezydenckich nieco różni się od parlamentarnych, bowiem ich prowadzeniem zajmuje się komitet wyborczy, a nie partia polityczna. Powołanie każdego komitetu zatwierdza Państwowa Komisja Wyborcza (PKW) na wniosek obywateli (obowiązkowe tysiąc podpisów).
Czytaj również: Debata prezydencka. Spór o gospodarkę
Dlatego partie polityczne mogą mówić, że ich kandydaci są niezależni, bo formalnie każdy kandydat jest zgłaszany przez obywateli, a partie polityczne nie mają prawa agitować do wyboru konkretnego kandydata w trakcie kampanii. Zajmuje się tym wyłącznie komitet wyborczy.
Jednak partie mogą zasilać konto takiego komitetu wyborczego pieniędzmi z własnego funduszu wyborczego. Najwięcej pieniędzy mają największe partie. W Polsce to Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska. Jednak nie oznacza to, że mogą wpłacać na rzecz kandydata dowolną ilość gotówki.
Co więcej, wpłaty na rzecz danego komitetu wyborczego mogą pochodzić wyłącznie z trzech źródeł: wpłat obywateli polskich mających miejsce stałego zamieszkania na terenie Rzeczypospolitej Polskiej, z funduszy wyborczych partii politycznych oraz z kredytów bankowych zaciąganych na cele związane z wyborami.
Spore dysproporcje
Każdy kandydat na swoją kampanię może wyłożyć z własnej kieszeni 45-krotność minimalnego wynagrodzenia (obecnie to 117 tys. zł), a każdy z obywateli może wpłacać maksymalnie 15-krotność płacy minimalnej (tj. 39 tys. zł). Kodeks nie określa górnego limitu dla kredytów.
Jednak jest limit określający łączną kwotę, którą każdy komitet może wydać na całą kampanię - to 64 gorsze na każdego wyborcę. W rejestrze PKW w ostatnich wyborach parlamentarnych było nieco ponad 30 mln 111 tys. wyborców, co daje maksymalnie nieco ponad 19,2 mln zł na każdego kandydata.
Ma to zapobiegać faworyzowaniu kandydatów bogatszych komitetów, ale to znowu teoria, bo kandydaci największych ugrupowań zbliżają się wydatkami do górnych limitów, a ci z biedniejszych komitetów o takich pieniądzach mogą tylko pomarzyć - na kampanię przeznaczają ułamek tych kwot.
Dla przykładu, Władysław Kosiniak-Kamysz ogłosił ostatnio, że jego komitet dysponuje kwotą ok. 3 mln zł. W wyborach prezydenckich z 2015 r. Andrzej Duda dysponował kwotą blisko 14 mln zł, a Bronisław Komorowski - ponad 18 mln zł, z czego niemal cała kwota pochodziła z funduszy wyborczych poszczególnych partii.
Dopiero po publikacji sprawozdań finansowych poszczególnych komitetów za kampanię do wyborów 10 maja oraz tę, która zakończy się w nowej dacie wyborów, okaże się, czy nie doszło do dysproporcji wydatkowych i faworyzowania dużych komitetów. Chyba że wcześniej zostanie to prawnie określone.
Rejestr wpłat
Przejrzeliśmy również rejestry poszczególnych komitetów wyborczych. Na stronach komitetów Andrzeja Dudy, Małgorzaty Kidawy-Błońskiej czy Roberta Biedronia w rubryce "rejestr wpłat" widnieje "brak danych".
Za to "dane" udostępniają komitety Władysława Kosiniaka-Kamysza, Krzysztofa Bosaka czy Szymona Hołowni. To dane dotyczące "wpłat o wartości przekraczającej łącznie od jednej osoby fizycznej kwotę minimalnego wynagrodzenia za pracę", czyli powyżej 2600 zł.
Kosiniak-Kamysz pozyskał w ten sposób niespełna 120 tys. zł, Bosak - blisko 110 tys. zł, a Hołownia - niemal 380 tys. zł. Jednak za Hołownią nie stoi żadna partia polityczna, więc nie może liczyć na miliony z kasy funduszu wyborczego.
Czytaj także: Ustawa kopertowa zostanie poprawiona
Choć zdecydowanie najwięcej pieniędzy ma teraz Prawo i Sprawiedliwość, to Platforma Obywatelska nie odstaje jakoś spektakularnie. Z danych PKW po wyborach parlamentarnych z 2019 r. wynika, że PiS może liczyć na 23,5 mln zł subwencji rocznie, z kolei PO na 19,8 mln zł subwencji rocznie.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl