Gdzie przepadają jej pieniądze? Cóż, nie mamy dostępu do wyciągu z konta bohaterki artykułu, ani do skrupulatnie prowadzonej książeczki wydatków. Jedyne czym dysponujemy to jej wypowiedzi.
Marta wynajmuje 100-metrowe mieszkanie w Gdyni, ma dwa chorowite koty. Tylko na karmę dla nich wydaje 200 zł miesięcznie. Zabieg u weterynarza potrafi kosztować 1500 zł. Wydaje również 200 zł na psychiatrę i 500 zł miesięcznie na leki na ADHD. Lubi również kupować prezenty bliskim: w ostatnim miesiącu wybrała się na koncert do innego miasta z koleżanką. Za tę przyjemność zapłaciła około 1000 zł.
Do tego dochodzi dieta pudełkowa i – dodatkowo – zamawiane jedzenie. Marta jest amatorką sushi i zamawia je w zasadzie codziennie. Na jeden zestaw wydaje około 120 zł. Jak twierdzi, nie lubi i nie umie gotować. Sprawiła sobie nawet termomix (koszt kilka tysięcy złotych), ale niewiele to pomogło.
Uważa, że jej nieumiejętność oszczędzania wynika z "ogólnego życiowego nieogarnięcia", a nie jest wynikiem jakichś niezbędnych wydatków. Mówi również, że zamierza z tym problemem udać się na terapię. Ta w dużym mieście kosztuje minimum 120 zł za godzinę. A żeby była skuteczna, należy uczęszczać na nią raz w tygodniu przez co najmniej kilka miesięcy.
Wiele osób komentujących artykuł twierdziło, że Marta tak naprawdę nie istnieje. Że została wymyślona przez autorkę artykułu. Żadna z osób stawiających takie zarzuty nie pokazała na nie jednak żadnych dowodów.
Reportaż nie ograniczał się tylko do jednej postaci. Znalazły się w nim również głosy osób zarabiających znacznie, znacznie mniej, które mimo tego starają się (z dobrym skutkiem) coś odkładać. Wśród bohaterek jest również 23-letnia Monika, która mimo zarobków na poziomie 2600 zł na rękę odkłada miesięcznie 80-100 zł. Jak twierdzi, posiada oszczędności w wysokości 400 zł.
Oszczędności Polaków
Trudno jednak o szersze wnioski z reportażu, który składa się w zasadzie tylko z polaroidów obrazujących ekonomiczne perypetie kilkunastu mieszkańców naszego kraju. Przyjrzyjmy się więc danym na temat oszczędności. Oraz temu, co – statystycznie – wpływa na ich poziom.
W połowie stycznia informacje o oszczędnościach Polaków opublikował Krajowy Rejestr Długów. Według zawartych w nim danych 43 proc. respondentów nie miało żadnych środków na czarną godzinę. Połowa stwierdziła natomiast, że ma jakieś zaskórniaki (7 proc. badanych odmówiło odpowiedzi). Grupy dysponujące oszczędnościami to częściej mężczyźni, osoby w wieku 18-34 lata oraz te z wyższym wykształceniem. KRD zauważa jednak negatywny trend – kiedy ponad rok temu ankieterzy pytali respondentów o oszczędności, jedynie jedna czwarta twierdziła, że ich nie ma.
Według badania z zeszłego roku przeprowadzonego przez Maison&Partners dla Assay Group wynika, że żadnych oszczędności nie ma 44 proc. Polaków. Średnio natomiast Kowalski ma zachomikowane niemal 30 tys. zł.
Oczywiście ze średnią arytmetyczną są pewne problemy, ponieważ nie oddaje ona adekwatnie zróżnicowania wewnątrz danego zbioru. W tym przypadku chodzi oczywiście o zbiór osób oszczędzających. Mówiąc prościej: wśród oszczędzających znajdują się tacy, którzy mają i 500 zł, i 100 tys. zł oszczędności. I żeby lepiej zrozumieć pejzaż polskich oszczędności powinniśmy wiedzieć, ile jest tych pierwszych, a ile jest tych ostatnich.
Według Assey, około 6 proc. spośród grupy oszczędzających dysponuje środkami do 500 zł. Wśród tych osób mieści się choćby wspomniana w materiale Dużego Formatu Monika. Oszczędności w przedziale 501-1000 zł ma 12 proc. odkładających na czarną godzinę. Zabezpieczeniem w wysokości od 1001 zł do 5000 zł dysponuje 17 proc. badanych. Zachomikowane środki przedziale 5001-10 000 zł ma 14 proc. oszczędzających. Oszczędności w wysokości 10 001-30 000 zł ma 16 proc.
Z tego wynika, że średnie oszczędności (czyli owe około 30 tys. zł) lub więcej ma 35 proc. ludzi. Co ciekawe, jest to podobny odsetek, jak w przypadku średniej krajowej. Przeciętne miesięczne wynagrodzenie lub powyżej (w 2021 roku wynosiło ono niecałe 5700 zł brutto, czyli niecałe 4100 zł na rękę) zarabia właśnie około 30 proc. osób zatrudnionych na umowę o pracę. Wróćmy jednak do oszczędności.
Średnią "zaskórniaków" w górę ciągną więc ci, którzy mają bardzo wysokie oszczędności, np. tacy, którzy na kontach mają powyżej 100 tys. zł. Wśród oszczędzających (wśród oszczędzających, a nie całości społeczeństwa!) jest ich 6 proc.
Oszczędnościom Polaków przygląda się również CBOS. W marcu 2021 roku 44 proc. gospodarstw domowych nie posiadało żadnych oszczędności. Co jest zbieżne i z danymi Assay Group i z informacjami z KRD.
Badania CBOS-u mają tę zaletę, że są prowadzone cyklicznie, co pozwala nam na wgląd w trendy. A to właśnie trendy najwięcej mówią nam o rzeczywistości. Jak więc one wyglądają?
Odsetek gospodarstw domowych bez jakichkolwiek oszczędności wyraźnie maleje co najmniej od 2007 roku (to najwcześniejszy rok, za który instytucja przedstawia nam dane). Wtedy żadnych oszczędności nie posiadała znaczna większość z nas, bo aż 77 proc. Oszczędności miała więc nawet nie jedna czwarta gospodarstw domowych.
Pandemia skurczyła oszczędności Polaków
Z pewnym załamaniem trendu mieliśmy do czynienia w trakcie pandemii. W marcu 2020 roku jakimikolwiek oszczędnościami dysponowało 61 proc. ankietowanych. Rok później takich gospodarstw domowych było o 5 proc. mniej. Zapewne obecnie sytuację pogarsza również wysoka inflacja.
W przypadku gospodarstw domowych o niskich dochodach (do wpływu dochodu na oszczędności jeszcze wrócę), wysoka inflacja powoduje topnienie oszczędności. Dlaczego? Ponieważ kiedy mało zarabiamy, to najłatwiej jest ścinać te pozycje na liście budżetowej, które w najmniejszym stopniu pogarszają nasz dobrostan. Możemy więc przestać oszczędzać, ale raczej nie przestaniemy płacić za mieszkanie albo za jedzenie.
W przypadku większych finansowych tarapatów natomiast z oszczędności (oczywiście o ile nimi dysponujemy) będziemy płacić za jedzenie, raty kredytów mieszkaniowych albo za gaz. Biorąc pod uwagę to, że nie wszyscy dostają podwyżki przekraczające inflację oraz politykę pieniężną, skutkującą wzrostami rat kredytów, obecnie prawdopodobnie powiększa się potencjalna grupa gospodarstw domowych, którym oszczędności w najbliższych miesiącach stopnieją do zera.
Wydaje się jednak, że dłuższym okresie odsetek osób (czy też gospodarstw domowych) posiadających jakąś poduszkę finansową powinien rosnąć. Jest to oczywiście kiepskie pocieszenie dla tych, którzy obecnie borykają się z kłopotami ekonomicznymi.
Zanim zastanowimy się, co najbardziej wpływa na oszczędności, przyjrzyjmy się jeszcze danym z Głównego Urzędu Statystycznego. GUS zaproponował badanie, w którym sprawdzał jaka część gospodarstw domowych jest w stanie pozwolić sobie na niespodziewany wydatek w wysokości miesięcznego progu zagrożenia ubóstwem. Miara ta jest zmienna w czasie i oznacza pewien koszyk dóbr i usług potrzebnych do zaspokojenia potrzeb na poziomie powyżej ubóstwa właśnie. Urząd pytał o tę kwestię w roku 2011 i 2019. W tym pierwszym roku próg ubóstwa wynosił 900 zł (oczywiście mowa o kwotach netto), a w drugim 1350 zł.
Statystycy urzędu doskonale zdają sobie sprawę z problematyczności kategorii średniej arytmetycznej, dlatego przedstawili dane w podziale na tak zwane grupy kwintylowe, czyli pięć równolicznych grup gospodarstw domowych poczynając od 20 proc. najmniej zamożnych gospodarstw domowych do 20 proc. najzamożniejszych.
Niezwykle ciekawe jest to, co dzieje się w grupach skrajnych, czyli jak wygląda zdolność do poniesienia niespodziewanego wydatku wśród 20 proc. najbiedniejszych i 20 proc. najzamożniejszych gospodarstw domowych.
Skrajność w oszczędnościach Polaków
W 2011 roku na niespodziewany wydatek w wysokości progu ubóstwa mogło sobie pozwolić niecałe 23 proc. spośród jednej z piątek najbiedniejszych gospodarstw domowych (pierwszy kwintyl). W 2019 na tego typu wydatek mogło sobie już pozwolić ponad 50 proc. gospodarstw domowych z najbiedniejszego kwintyla. I to – pamiętajmy – pomimo tego, że próg ubóstwa wzrósł z 900 do 1350 zł.
Z kolej w przypadku najbogatszego kwintyla (20 proc. gospodarstw domowych dysponujących najwyższymi dochodami) w 2011 roku na taki wydatek mogło sobie pozwolić 83 proc. ankietowanych. W 2019 natomiast 93 proc., czyli niemal wszyscy.
Co wyłania się z wyżej przedstawionego obrazu? Jeśli spojrzymy z odpowiedniej perspektywy na trendy z GUS i z CBOS odpowiedź wydaje się oczywista – to dochód wpływa najsilniej na naszą skłonność do oszczędności. Jesteśmy coraz zamożniejszym społeczeństwem – co do tego nie ma żadnych wątpliwości – a wraz z bogaceniem się możemy coraz więcej odkładać.
Tak, może to nieco kłócić się z portretami dziewczyn z początku tekstu. Przypomnijmy: pierwsza z nich, mimo zarobków w wysokości 15 tys. zł na rękę miała problem – jak dziwnie by to nie brzmiało – ze związaniem końca z końcem. Drugiej, mimo niewielkich zarobków i tak udawało się coś uciułać.
Warto jednak podkreślić, że zjawiska w świecie społeczno-gospodarczym dzieją się "statystycznie". To znaczy, że patrząc z odpowiedniej, odległości możemy widzieć prawidłowości, jednak one nie aplikują się do każdego pojedynczego przypadku.
Dlatego wśród osób, które mają wysoki dochód, z pewnością znajdą się tacy, którzy nie potrafią oszczędzać, a wśród takich, którzy zarabiają naprawdę niewiele, będą tacy, którzy i z malutkiej pensji coś wykroją na koniec miesiąca. Jednak w grupie osób zamożnych będzie znacznie większa podgrupa ludzi, którzy będą oszczędzać niż w grupie osób biedniejszych!
Dochód równa się skłonność do oszczędzania
I nie jest to czcze gadanie. To znajduje swoje odzwierciedlenie w literaturze naukowej; w sporej części z niej to właśnie dochód jest traktowany jako najistotniejsza zmienna wpływająca na skłonność do oszczędzania. Prof. Bożena Frączek z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach w artykule naukowym "Analiza czynników wpływających na oszczędzania i inwestowanie gospodarstw domowych" stwierdza: "to właśnie dochód jest głównym czynnikiem wpływającym zarówno na poziom wydatków konsumpcyjnych, jak i na poziom oszczędności".
Podobnego zdania jest dr Aneta Kłopocka z Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej. W artykule naukowym pisze: "Najstarsza z podstawowych teorii konsumpcji i oszczędzania wskazuje dochód jako podstawowy czynnik generujący oszczędności (…). Oznacza to, że skłonność do oszczędzania jest rosnącą funkcją pozycji, jaką zajmuje dane gospodarstwo domowe w tabeli podziału dochodów w stosunku do innych gospodarstw."
To może oczywiście brzmieć jak akademickie przynudzanie, jednak pozwala zrozumieć fakt, że to nie samodyscyplina, czy edukacja finansowa są najważniejszymi zmiennymi wpływającymi na skłonność do oszczędzania. Pomimo tego, że zarówno jedno, jak i drugie nie są bez znaczenia.
Wspomniana wyżej dr Aneta Kłopocka przeprowadzała badanie wśród gospodarstw domowych w województwie mazowieckim, które wskazało na korelację między poziomem wiedzy finansowej a skłonnością do oszczędzania. Jak to pogodzić z kategorią dochodu? Po prostu dochód oddziałuje silniej!
Od czego jeszcze zależą nasze oszczędności? Cytowana wyżej prof. Bożena Frączak zwraca uwagę na czynniki makroekonomiczne: poziomy stóp procentowych i inflacji (o czym była mowa wcześniej), sytuację gospodarczą i polityczną kraju, czynniki fiskalne.
Istotne są też czynniki demograficzne: osoby młodsze i starsze mają niską skłonność do oszczędzania. Osoby w średnim wieku za to oszczędzają statystycznie najwięcej. Co ciekawe na oszczędności wpływa też mniejszy stopień pewności w osiąganiu dochodów. Jeżeli zastanowić się nad tym chwilkę to nie powinno dziwić – jeżeli nie jest się pewnym, jaką się będzie miało wypłatę za dwa lub trzy miesiące, warto zbudować sobie jakąś poduszkę finansową, żeby nie obniżać poziomu życia.
Być może istnieją jakieś cechy osobowości, które powodują, że jedni są bardziej skłonni do oszczędzania, a inni mniej? Nie przyszłoby Państwu do głowy, żeby szukać korelacji między na przykład ekstrawertyzmem i skłonnością do impulsywnego wydawania pieniędzy?
Cóż… badania są tu, jak mówią naukowcy, niekonkluzywne. Badania takie przeprowadziła grupa pod przewodnictwem Patricka Gerhardaba z Maastricht University. Z ustaleń naukowców wynika, że cechy tak zwanej wielkiej piątki cech osobowości (ekstrawersja, otwartość na nowe doświadczenia, sumienność, ugodowość i neurotyczność) nie mają przełożenia na skłonność do oszczędzania. A co ma przełożenie? Wyżej wymieniona wiedza finansowa oraz, co jest bardzo ciekawe, optymizm.
Ten ostatni z oszczędnościami koreluje negatywnie. Im więc jesteśmy większymi optymistami tym, statystycznie, mamy mniejszą skłonność do oszczędności. Dlaczego? Prawdopodobnie osoby bardziej optymistycznie nastawione do życia nie dostrzegają wielu ryzyk, a to powstrzymuje ich przed budowaniem zabezpieczeń w postaci poduszki finansowej.
Jak widać, mozaika czynników wpływających na naszą skłonność do oszczędzania jest niezwykle złożona. Podobnie zresztą jak niemal wszystkie zjawiska ekonomiczne – bardzo rzadko mogą one być wytłumaczone przez jeden czynnik. Dlatego zresztą są one tak ciekawe. I dlatego tak mało rozsądne jest wyciąganie wniosków na temat jakiegoś zjawiska przez pryzmat historii jednej osoby. Nawet jeśli – a może przede wszystkim – będzie to budząca emocje bardzo nietypowa młoda, świetnie zarabiająca bohaterka reportażu, która mimo swoich dochodów nie potrafi związać końca z końcem.