Pojezierze Gnieźnieńskie wysycha od lat. Jak wynika z ekspertyzy zleconej przez samorząd województwa wielkopolskiego, lustro wody w jeziorze Powidzkim obniżyło się w ciągu ostatnich pięciu lat o prawie metr.
Podobnie jest w innych przypadkach. Pomosty, do których jeszcze kilka lat temu przycumowane były łódki dziś kończą się na piasku, nie dotykając tafli wody. Część zbiorników całkowicie zniknęła.
Jedną z najważniejszych przyczyn katastrofy ekologicznej jest eksploatowanie złóż węgla brunatnego z pobliskich kopalni odkrywkowych.
W odkrywkach zbierała się woda, przez co obniżał się poziom wód gruntowych i w konsekwencji jezior.
Po wielu latach walki o ratowanie pojezierza pojawiło się światełko w tunelu. Pod koniec roku 2019 powołano Zespół ds. Ochrony Pojezierzy Wielkopolskich. Po półtorarocznej pracy pojawiły się dwa projekty, które mają szansę zahamować katastrofę.
- Wreszcie, po latach walki, zaczynam widzieć jakieś efekty - mówi Józef Drzazgowski, prezes stowarzyszenia EKO Przyjezierze. - To oczywiście nie stanie się z dnia na dzień, nie odkręcimy kranu i nie napełnimy wodą jezior. Ale jeśli inwestycje zostaną zrealizowane, to uda się zahamować upływ wody i stopniowo naprawić to, co zostało zniszczone - dodaje.
Zmiana
W opracowaniu projektów rekultywacji wielkopolskich jezior brali udział zarówno ekolodzy, jak i samorządowcy oraz przedstawiciele spółki ZE PAK - właściciela kopalni.
Władze spółki jeszcze do niedawna twierdziły, że odkrywki nie wpływają na poziom wód w jeziorach, a ich wysychanie to element "naturalnego pustynnienia obszarów Wielkopolski".
Spółka zamierzała nawet uruchomić kolejną kopalnię odkrywkową, ale ostatecznie się z inwestycji wycofała.
Teraz ZE PAK zmienia narrację i aktywnie bierze udział w opracowywaniu planów rekultywacji obszaru. Przyjęła plan i będzie go realizować
- Dwa lata temu nikt tam ze sobą nie rozmawiał. Ekolodzy protestowali, kopalnia się zamykała, nic nie można było ustalić - opowiada Paulina Hennig-Kloska, przewodnicząca parlamentarnego zespołu. - Wystarczyło ich zmotywować do wspólnej pracy - mówi.
- Nie chodzi o to, by teraz szukać winnych. Węgiel eksploatuje się na tych terenach od lat, kopalnie były wcześniej państwowe - mówi Drzazgowski. - Ważne jest, żeby teraz dojść do porozumienia i zrealizować te inwestycje, zanim będzie za późno - dodaje.
Na nasze pytania o rekultywację jezior ZE PAK nie odpowiada.
Pompowanie wody
Plany odbudowy równowagi hydrologicznej na Pojezierzu Gnieźnieńskim opierają się przede wszystkim na wpompowaniu wody do kopalnianych wyrobisk.
Dzięki zalaniu nieczynnych kopalni wodą, przestanie się w nich zbierać ta, która ucieka z pobliskich jezior.
Woda, którą napełnione będą zbiorniki, ma pochodzić z kanału Warta - Gopło, gdzie okresowo jest jej bardzo dużo.
- Jak wynika z ekspertyzy, występują tam okresowe nadmiary wody. Normalnie ta woda spłynęłaby z biegiem rzeki, a chodzi o to, żeby dzięki retencji ją zatrzymać i wykorzystać - wyjaśnia Hennig-Kloska.
Takie działania już mają miejsce w jednej z odkrywek - zbiorniku Kazimierz Północ. Jak podaje ZE PAK w swoich materiałach, jego wypełnianie ma się zakończyć w 2022 roku.
Pozostaje jednak drugi zbiornik - Jóźwin IIB, który na razie wciąż jest działającą kopalnią.
Eksploatacja węgla ma się zakończyć w 2023 roku. Budowa infrastruktury oraz napełnianie zbiornika ma się zakończyć do 2027 roku. Jak czytamy w materiałach ZE PAK, będzie to też data zakończenia "odbudowy stosunków wodnych w rejonie Pojezierza Gnieźnieńskiego".
Pieniędzy może nie być
Proekologiczne inwestycje wymagają jednak pieniędzy, i to niemałych.
- Minimalny koszt projektu to 25 mln złotych, tylko że obliczany był przed wzrostem cen materiałów, z którym mamy aktualnie do czynienia. Teraz będzie to ok. 40 mln zł - mówi Paulina Hennik-Kloska. - Maksymalnie, razem z elektrowniami wiatrowymi na wodzie to będzie 120 milionów zł - precyzuje.
Szersza wersja projektu zakłada wykorzystanie funduszy europejskich, m.in. z platformy powęglowej.
Ostatnio jednak na linii Polska-Bruksela dochodzi do tarć, które mogą nawet skutkować zahamowaniem unijnego finansowania dla Polski.
Wiceprzewodniczący KE powiedział we wtorek, że pieniądze z funduszu odbudowy nie popłyną, dopóki Europa nie będzie mieć pewności, że Polska spełnia unijne standardy. Chodzi o przestrzeganie wyroku TSUE i ostatni wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, w sprawie ustalenia prymatu przepisów UE nad prawem lokalnym.
- Pieniądze na ten projekt nie pochodziły co prawda z KPO, ale oczywiście, że się obawiam. Ja sobie nie wyobrażam, jak rząd będzie realizował swoje plany bez środków europejskich - mówi Hennig-Kloska.
Jak szacuje przewodnicząca zespołu, na działania w przyszłym roku potrzeba ok. 10 mln złotych. Bez pieniędzy z KPO, na których oparta jest lwia część reform PiS, nikłe są szanse na projekty o mniejszej skali.