W czwartek rząd zaproponował szereg zmian w systemie podatkowym, m. in. obniżenie stawki PIT z 17 do 12 proc. dla podatników na skali podatkowej i wyłączenie składki na ubezpieczenie zdrowotne z podstawy opodatkowania dla podatników na podatku liniowym, ryczałcie i karcie podatkowej. Zlikwidowana zostanie tzw. ulga dla klasy średniej (więcej piszemy o tym TUTAJ). Próg podatkowy 120 tys. zł i kwota wolna 30 tys. zł mają pozostać bez zmian. Koszt dla budżetu ma wynieść 15 mld zł rocznie. Zmiany mają wejść w życie od 1 lipca.
Premier Morawiecki poinformował, że w konsekwencji deficyt może wzrosnąć o 0,5 pkt. proc. PKB. Z oceny skutków regulacji dołączonej do projektu ustawy wynika, że koszt zmian podatkowych dla sektora finansów publicznych w 2022 to 6,8 mld zł, a w 2023 wzrośnie do 23,8 mld zł.
Niższe podatki, wyższy deficyt
Niższe podatki rząd będzie chciał sfinansować z długu. Dlatego też ekonomiści nie mają wątpliwości, że deficyt sektora finansów publicznych się zwiększy. Ekonomiści Banku Pekao zrewidowali prognozę deficytu finansów publicznych w 2022 r. do 3,7 proc. PKB z 1,9 proc. prognozowanego wcześniej. Ich zdaniem w 2023 r. deficyt finansów publicznych wyniesie 4,4 proc. W negatywnym scenariuszu nawet powyżej 5 proc.
"Zapowiedź reformy podatkowej to dobra okazja, żeby zaktualizować nasze prognozy fiskalne. Ostatni raz robiliśmy je ponad miesiąc temu nie wiedząc, że wybuchnie wojna na Ukrainie, która spowoduje masowy napływ uchodźców do Polski. Nie przewidywaliśmy też zmian w systemie podatkowym. Trafnie przewidzieliśmy natomiast, że tarcze antyinflacyjne zostaną wydłużone. Mimo wszystko spodziewaliśmy się dalszej, choć powolnej konsolidacji finansów publicznych w 2022 i 2023. Na koniec tego okresu widzieliśmy deficyt nieco poniżej 2 proc. PKB" - przekonują ekonomiści Banku Pekao.
Ich zdaniem napływ uchodźców będzie kosztował budżet państwa od 17 mld zł (ich scenariusz bazowy) do nawet 35 mld zł (scenariusz pesymistyczny). O połowę większych kosztów należy się spodziewać z tego tytułu w 2023 r. Budżet w przyszłym roku obciążą też zwiększone wydatki na zbrojenia.
Dlatego też sądzą oni, że zwiększenie ich do 3 proc. PKB nie będzie wprawdzie możliwe, gdyż dostawy sprzętu wojskowego często wydłużają się w czasie.
"Dlatego zakładamy wzrost wydatków w tej kategorii z 2,2 do 2,5 proc. PKB. Przy takich założeniach deficyt finansów publicznych wzrośnie do 3,7 proc. w 2022 i 4,4 proc. w 2023 r., a w scenariuszu negatywnym sięgnie nawet 5,4 proc. na koniec tego okresu" - wskazują.
Wyższy deficyt, wyższe stopy
Zgadzają się z nimi specjaliści z ING Banku Śląskiego. Według nich jako Polska wchodzimy w "okres specyficznego policy-mix", gdzie zacieśnianiu polityki pieniężnej będzie towarzyszyło luzowanie polityki fiskalnej.
"Po stronie wydatkowej za wzrost deficytu będzie odpowiadał m.in. wzrost wydatków związanych z przyjęciem uchodźców (wyższe wydatki socjalne oraz na edukację i ochronę zdrowia), zbrojeniami oraz tzw. Tarczą Antyputinowską. Z kolei po stronie dochodowej mamy obniżki podatków pośrednich w związku z Tarczą Antyinflacyjną, a obecnie także plany obniżek podatków bezpośrednich. Szacujemy, że w 2022 deficyt general governemnt wyniesie ok. 4,5 proc. PKB, a w 2023 pozostanie powyżej 4 proc. PKB" - uważają ING.
Wyższy deficyt nie musi jednak spowodować najważniejszego wskaźnika dot. zadłużenia, czyli relacji długu publicznego do PKB. Nominalny PKB musiałby jednak piąć się w górę znacznie szybciej, co przy spodziewanym spowolnieniu gospodarczym jest trudne do osiągnięcia. Szczególnie, że gospodarkę będzie musiał przygaszać NBP, podnosząc stopy procentowe wyżej, niż się do tej pory zakładało.
Właśnie taki scenariusz - wyższych stóp procentowych i co za tym idzie wyższych rat kredytów spodziewają się eksperci Banku Millennium.
"Propozycje uproszczają od 2023 r. zasady i zmniejszają chaos związany z zapisami Nowego Ładu, co oczywiście jest dobrą informacją. Jest to jednak zwiększenie stymulacji fiskalnej wynoszące ok. 0,6 proc. PKB, a 2023 r. naszym zdaniem nie jest dobrym momentem na tego typu politykę, ze względu na spodziewaną wysoką inflację. Tym bardziej, że zwiększenie dochodów netto gospodarstw domowych jest wątpliwe dla ograniczenia żądań płacowych i może oznaczać zwiększenia skali koniecznego zacieśniania warunków monetarnych" - napisali ekonomiści w piątkowym raporcie.
Według nich zmniejsza to także możliwości finansowe samorządów, co może stanowić problem wobec zwiększonych obciążeń w związku z napływem uchodźców z Ukrainy i jednocześnie rosnących potrzeb inwestycyjnych wynikających z napływu środków z UE.
"Nie sądzimy jednak, aby zmiany te ważyły na ratingu polskiego długu" - dodali.
Niestabilna gospodarka
Swojego krytycznego spojrzenia na politykę rządu nie kryje także Mikołaj Raczyński, członek zarządu Noble Funds TFI. Propozycje zmian w Polskim Ładzie nazywa on "fiskalizacją inflacji", czyli pompowaniem popytu, podczas gdy on nie jest problemem w obecnej sytuacji, a podaż produktów i koszty wytworzone przez wysokie ceny surowców. W jego opinii doprowadzi to do wyższych stóp procentowych, bądź słabszego złotego.
"Gospodarka musi znaleźć swój punkt równowagi. Fiskalizowanie inflacji prowadzi do jej utrwalenia oraz zmiany równowagi w bilansie płatniczym. Gospodarka musi więc zostać zrównoważona albo poprzez wyższe stopy procentowe albo deprecjację waluty. Stopy doszły już do 6 proc. przy EURPLN 4.75. Dalsza fiskalizacja to albo jeszcze wyższe stopy (i dłużej wysokie) albo dryf waluty na północ. Obydwa scenariusze w obecnej sytuacji są bardzo niepożądane" - wskazuje na Twitterze analityk.
Według Raczyńskiego "inflacjonowanie gospodarki" (poprzez fiskalizacje) będzie miało z czasem negatywne, długotrwałe konsekwencje. Jak wyjaśnia, w gospodarce następują bowiem gospodarki dwóch prędkości.
"Branże eksportowe trzymają się, branże z wolniejszymi możliwościami wzrostu (co wcale nie znaczy, że gorsze), importowe oraz sektor publiczny zostają z tyłu. Następuje wzrost nierówności, wzrost M&A (fuzje i przejęcia - przyp.red.), bowiem firmy w mniejszej skali nie są w stanie funkcjonować oraz zapaść jakości usług publicznych. Zmniejsza się konkurencyjność wewnątrz gospodarki oraz siła przetargowa pracownika. Dla osób pracujących w sektorach, które zostają z tyłu oznacza to znaczące pogorszenie warunków bytowych w żaden sposób nieporównywalne z jakąś obniżką PIT" - kończy ekspert Noble Funds TFI.