Drugi próg podatkowy funkcjonuje w Polsce od 2009 roku. Wtedy rząd PO, z Jackiem Rostowskim stojącym na czele Ministerstwa Finansów, zdecydował o likwidacji trzeciego progu podatkowego. Tym samym najlepiej zarabiający nie musieli już płacić 40 proc. podatku od nadwyżki dochodu. Progiem była kwota rocznych zarobków nieco ponad 85,5 tysiąca złotych – oczywiście brutto.
Jednocześnie podniesiono limit drugiego progu podatkowego. Do roku 2009 wynosił on 44,5 tysiąca złotych. Od tej daty poszybował w górę, do poziomu dawnego trzeciego progu. To oznaczało, że najbogatsi procentowo zaczęli płacić tyle samo, co średnio zarabiający. Jednocześnie zarabiający średnio wpadali w wyższy wymiar podatku dopiero po przekroczeniu dawnego progu dla bogatych.
Ale to był rok 2009, inne realia, inne pensje. W 2009 roku na drugi próg "łapało" się ok. 350 tysięcy osób w całej Polsce. Po 11 latach ich liczba wzrosła i w tym roku prawdopodobnie sięgnie półtora miliona.
Podatników wchodzących w drugi próg zawsze przybywało, ale wzrost w ostatnich latach wyraźnie przyspieszył. Do 2016 roku było to mniej więcej 50 tysięcy osób rocznie, w 2018 roku liczba nowych "bogaczy" sięgnęła prawie 180 tysięcy. W 2020 roku może być podobnie - jeśli tempo wzrostu zostanie utrzymane, to możemy mówić o kolejnych 200, a nawet 300 tysiącach osób w drugim progu podatkowym. Ministerstwo Finansów nie opublikowało jeszcze precyzyjnych danych na ten temat.
Jeszcze lepiej efekt zamrożonego progu podatkowego widać w wartościach względnych. W 2009 roku stawką 32 proc. objętych było nieco ponad 1 proc. z nas. Czyli jeden na stu Polaków. Teraz jest to już około 5 proc., czyli co dwudziesty podatnik.
W 2009 roku trzeba było zarabiać ponad trzy średnie pensje, by mieć szansę wpadnięcia w drugi próg. Ludzie zarabiali średnio ok. 3000 złotych, minimalna pensja wynosiła ok. 1200 złotych. Dziś roczne zarobki w wysokości 85,5 tysiąca brutto to pensja wciąż bardzo dobra, ale o wiele bardziej powszechna. Podstawą opodatkowania jest pensja brutto, od której odejmuje się m.in. składki ZUS, kwotę wolną i koszty uzyskania przychodu.
Oznacza to, że w drugi próg podatkowy wpada się, zarabiając około 6,4 tys. zł na rękę na umowie o pracę. I to przy założeniu, że w ciągu roku nie ma żadnych dodatkowych premii, nagród czy dochodów z innego źródła.
Będzie podatek od mediów. Rząd ujawnił szczegóły
Gdyby próg podatkowy został zwaloryzowany i wzrósł tak jak średnia pensja, to dziś sięgnąłby około 140 tys. złotych rocznie. Ale nadal wynosi 85 528 zł.
De facto mamy trzy progi
Mało kto pamięta, że rząd PiS wprowadził de facto trzeci próg podatkowy. Został on nazwany daniną solidarnościową. Płaci się ją od zarobków powyżej 1 miliona złotych rocznie. W zeszłym roku daninę złożyło ok. 30 tysięcy osób, wpłacając do budżetu dodatkowe 1,65 mld złotych – a więc średnio po 55 tysięcy złotych na głowę. Czy to dużo? Ten "ponadnormatywny" przychód 30 tysięcy osób sięgnął 41,25 mld złotych, a więc 1,375 miliona złotych na głowę.
- Nieruszanie progów podatkowych jest na rękę rządowi, bo daje pieniądze bez konieczności podejmowania niepopularnych decyzji. Dobry przykład to ostatnia "podwyżka" składek ZUS dla samozatrudnionych. Ale to jest przecież zwykła indeksacja o wzrost płac, jak co roku. Ten ruch dawał jakieś 0,1-0,2 mld zł dodatkowych wpływów do budżetu. W tym samym czasie brak zmian w porównaniu do 2020 kwoty wolnej, kosztów uzyskania przychodu i właśnie drugiego progu w PIT daje ok. 1 mld zł - mówi w rozmowie z money.pl Aleksander Łaszek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju.
Łaszek nie bez przyczyny wspomina również o kwocie wolnej. To ta część, dochodu, której rząd nie dotyka podatkiem. Ona również jest zamrożona od 2009 roku i wynosi ciągle 3091 złotych. Wyższą kwotę mają jedynie osoby bardzo ubogie. Według zapowiedzi PiS kwota wolna miała wynieść 8 tys. zł dla wszystkich Polaków, jednak podwyżka objęta tylko najuboższych.
- Trzymanie tych limitów na niezmienionym poziomie od dekady to ukryta podwyżka podatków - komentował w money.pl Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha.