Polski rząd chciałby, żeby z tzw. estońskiego CIT-u skorzystało jak najwięcej przedsiębiorców. Dlatego też podniósł roczny limit przychodów dla przedsiębiorców do 100 mln zł, choć początkowo miało to być 50 mln zł. W tym tygodniu rząd przyjął projekt nowelizacji ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych właśnie z takim zapisem.
- Te firmy, które nie wyciągają zysku w postaci dywidendy, będą mogły do wysokości 100 mln obrotu rozliczać się w sposób dla siebie bardzo korzystny - mówił premier Mateusz Morawiecki na konferencji prasowej. - Liczymy, że te właśnie rozliczenia przyczynią się do dziesiątek tysięcy nowych miejsc pracy w zaawansowanych technicznie i technologicznie branżach - dodał.
Estoński CIT. Kto nie skorzysta
Najprościej mówiąc, estoński CIT pozwoli firmom zapłacić podatek dopiero w momencie wypłaty zysku przez spółkę. Ci, którzy reinwestują zyski w firmę, nie zapłacą nic. Żeby utrzymać się w estońskim CIT, przedsiębiorca będzie musiał notować wzrost inwestycji o 15 proc. w ciągu dwóch lat.
Jak jednak zauważają eksperci firmy doradczej Grant Thornton, rządowy projekt pomija bardzo ważną grupę przedsiębiorstw. - Obecnie wprowadzane przez rząd kryteria estońskiego CIT-u w praktyce wykluczają z niego zagranicznych inwestorów - ocenia Małgorzata Samborska, partner w Grant Thornton, specjalizująca w doradztwie podatkowym.
Zapytaliśmy Ministerstwo Finansów, czy z punktu widzenia polskiej gospodarki nie byłoby korzystniejsze, żeby zagraniczne firmy też mogły korzystać z estońskiego CIT -u. - Estoński CIT nie wyklucza podmiotów zagranicznych - napisał w odpowiedzi resort. - Udziałowcami/akcjonariuszami spółki muszą być wyłącznie osoby fizyczne, ale mogą to być zarówno rezydenci jak i nierezydenci - inwestorzy zagraniczni - dodał.
- Model inwestycji podmiotów zagranicznych jest co do zasady inny - zawraca uwagę Małgorzata Samborska. - Inwestuje "spółka-matka", zakładając podmiot zależny, a nie wspólnicy - osoby fizyczne - bezpośrednio. To wyklucza zdecydowaną większość średnich firm zagranicznych. Duże i tak nie kwalifikują się do podatku estońskiego. A szkoda, bo faktycznie to mogłoby być impulsem do działania i zwiększonego poziomu reinwestycji - wskazuje ekspertka.
Warto pamiętać, że w Estonii jednym z głównych argumentów za odroczeniem momentu opodatkowania zysków był wzrost stopy inwestycji w relacji do PKB. Efekt był spektakularny - w ostatnich latach Estonia mogła się pochwalić rekordowo wysoką stopą inwestycji na tle UE. Inwestycje napędzały też wzrost gospodarczy tego bałtyckiego kraju.
Polska ma czego zazdrościć, szczególnie w świetle ostatnich danych. Jak podał w czwartek NBP, zagraniczne inwestycje bezpośrednie w 2019 roku w Polsce spadły o ok. 28 proc. rok do roku, z 57,77 mld zł do 41,67 mld zł. Lwia część tej sumy to reinwestycje. Jak będzie w tym roku, okaże się za kilka miesięcy, ale szalejąca pandemia i trudna sytuacja gospodarcza na całym świecie każą się spodziewać jeszcze większego spadku.
Ile zostawiają w Polsce zagraniczne firmy
- Reinwestycje dokonywane przez zagraniczne firmy to ogromna korzyść dla gospodarki - ocenia Marcin Diakonowicz, partner w Grant Thornton. - Znacznie łatwiej jest przekonać firmę prowadzącą już w Polsce działalność do pozostawienia w spółce wypracowanego tutaj zysku, niż znaleźć zupełnie nowego zagranicznego inwestora i przekonać go do ulokowania swojej fabryki akurat w Polsce - przekonuje.
- Dlatego działania polskiej administracji powinny skupiać się nie tylko na poszukiwaniu nowych inwestorów, ale też na stwarzaniu obecnym inwestorom takich warunków i zachęt, aby chcieli oni pozostawiać jak największą część swoich zysków w Polsce dodaje.
Jak wynika z danych na lata 2016-2018 , zagraniczni inwestorzy pozostawili w naszym kraju i ponownie zainwestowali 114 mld zł, czyli 46 proc. całego wypracowanego w tym czasie zysku. Natomiast w ciągu minionych 30 lat zagraniczne podmioty zainwestowały nad Wisłą – w formie środków trwałych, akcji czy instrumentów dłużnych – około 200 mld euro.