Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Obniżka VAT do 0 dotyczyła m.in. takich produktów jak mięso, podroby, ryby, jaja, miód, warzywa, przetwory ze zbóż, czy mleko.
Obniżony VAT był jedną z części tzw. tarczy antyinflacyjnej wprowadzonej 2 lata temu. Wtedy też eksperci mówili, że mechanizm nie tylko zmniejszy inflację, ale również ją wydłuży. I rzeczywiście możliwe jest, że po przywróceniu VAT-u będziemy widzieli wyższe odczyty inflacyjne. Zresztą to właśnie spadającymi obecnie cenami towarów i usług ministerstwo finansów w marcu tłumaczyło swoją decyzję o powrocie do podatku. A jakby tak VAT-u na żywność w ogóle nie podwyższać i zostawić go na zerowym poziomie?
Zacznijmy od kwestii inflacji. Ta, według oficjalnych danych Głównego Urzędu Statystycznego w marcu bieżącego roku, wyniosła zaledwie 1,9 proc. rok do roku. Był to drugi z rzędu miesiąc od lat kiedy wzrost cen zmieścił się w celu inflacyjnym NBP, który - przypomnijmy - wynosi 2,5 proc. plus/minus jeden punkt procentowy. Kiedy tarcza była wprowadzana inflacja wynosiła ponad 9 proc. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że obniżenie VAT-u było istotne nie tylko dlatego, że "ścięło" górkę inflacyjną. Samo bowiem obniżenie inflacji w momencie kiedy jest ona naprawdę wysoka... zapobiega dalszemu podwyższaniu inflacji.
Brzmi trochę jak masło maślane, jednak jest to istotna kwestia. Inflacja bowiem w dużej mierze jest zjawiskiem psychologicznym: ceny rosną, ponieważ ludzie przyzwyczajają się do tego, że ceny rosną. Przedsiębiorcy korzystają z tej atmosfery i windują ceny produktów i usług. To tak zwane odkotwiczenie oczekiwań inflacyjnych. Wzrost cen na poziomie kilkunastu, albo kilkudziesięciu procent ma tendencję do napędzania samego siebie. Właśnie dlatego wszystkie działania służące do zakotwiczenia oczekiwań inflacyjnych - w tym ścięcie VAT-u na żywność w warunkach szalejącej drożyzny były tak istotne.
Co ważne ulgę związaną z obniżeniem VAT-u na żywność w największej mierze odczuły osoby najbiedniejsze. Dlaczego? Ponieważ w ich tak zwanym koszyku inflacyjnym środki na jedzenie mają znacznie większy udział niż w przypadku zamożniejszych osób - klasy średniej i wyższej. Co za tym idzie w przypadku podniesienia VAT-u na żywność o 5 proc. to właśnie oni bardziej odczują uderzenie po kieszeni. Nie tylko dlatego, że każde podwyższenie inflacji czują bardziej - mają bowiem bardzo niskie oszczędności lub nie mają ich wcale, nie mają również "luzów" w portfelu. Dzieje się tak również dlatego, że podwyższenie podatków na żywność wpłynie na większą część ich wydatków niż w przypadku osób zamożniejszych. I właśnie dlatego warto byłoby rozważyć wycofanie się z opodatkowania podstawowych produktów żywnościowych w ogóle. Danina ta jest najsilniej odczuwana przez osoby najmniej zamożne.
Nie ma również większych wątpliwości co do tego, że po przywróceniu "starego" VAT-u przedsiębiorcy przerzucą znaczną większość (być może nawet z nawiązką) podwyższonego podatku na konsumentów. Mamy na ten temat szeroką literaturę. Analiza przytaczana w artykule naukowym autorstwa ekonomisty Arkadiusza Bernala z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznani dokonana w Stanach Zjednoczonych na danych z lat 1925-1939 oraz 1947-1977 wskazuje, że podwyżki podatków od ubrań (USA są dobrym "poligonem" ponieważ podatki są tam nakładane lokalnie, dzięki czemu możliwe są bardzo precyzyjne badania reakcji cen na regulacje) w latach przedwojennych były przerzucane na klientów w 3/4, a po wojnie już w całości.
Inne badanie cytowane przez Bernala odnosi się do 155 miast w USA w latach 1982 - 1990. W tym przypadku naukowcy przyglądali się reakcji cen bardzo różnych produktów, na które zostały podwyższone podatki. Co się okazało? Że koszt danin został szybko przeniesiony na ostatecznych klientów. W przypadku części produktów mieliśmy do czynienia z "nadprzerzucalnością". To znaczy, że przedsiębiorczy podwyższali ceny bardziej niż wynikałoby to z samego wzrostu podatku.
To jeszcze jedna ciekawostka (ale chyba niebędąca wielkim zaskoczeniem). Z licznych przeprowadzonych w Europie badań wynika, że obniżenie podatku powoduje nieproporcjonalnie mniejszy spadek cen w stosunku do samej obniżki daniny. Podwyższenie podatków powoduje natomiast zauważalnie wyższy wzrost. Do tego spadki cen następują po dłuższym okresie, a wzrosty niemal natychmiast po wprowadzeniu regulacji, a czasem jeszcze przed jej wejściem w życie.
To teraz zastanówmy się ile budżet państwa kosztuje zerowy VAT. Według cytowanej przez Dziennik Gazetę Prawną ekonomistki Małgorzaty Starczewskiej-Krzysztoszek zerowa stawka VAT na produkty żywnościowe to kwartalne uszczuplenie budżetu o około 2,5-3 mld złotych. Rocznie mamy więc do czynienia z dziurą w wysokości 10-12 mld zł. Czy to dużo? Najpierw porównajmy to do programu 800+. Jego dwunastomiesięczny koszt to około 70 mld zł. Ogółem dochody budżetu państwa mają w 2024 wynieść około 680 mld zł, a wydatki prawie 870 mld zł. To by oznaczało, że wpływy z VAT stanowiłyby około 1,8 proc. tej pierwszej kwoty oraz 1,4 proc. tej drugiej. Nie jest to wartość pomijalna, ale jednocześnie taka, którą w jakiś sposób można "zalepić". Jak?
Po pierwsze pamiętajmy, że z roku na rok rośnie polski PKB. W ten sposób nawet bez podwyższania podatków rośnie nam baza tego, z czego podatki można pobierać. Oczywiście wzrost nie jest co roku taki sam, a w ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z - delikatnie mówiąc - sporymi zawirowaniami.
Komisja Europejska szacuje jednak, że 2025 rok będzie oznaczał dla polskiego PKB wzrost na poziomie 3,2 proc. Jeśli zrobilibyśmy bardzo uproszczone działanie i dodali owe 3,2 proc. do wpływów (czyli zakładamy, że wpływy do budżetu wzrosną dokładnie o wielkość wzrostu PKB) to okazałoby się, że sam wzrost kryje ze sporą nawiązką brak VAT-u.
Po drugie możemy również zastanowić się nad podwyższeniem innych danin. Tych, które mogłyby płacić osoby zamożniejsze czyli takie, które znacznie mniej odczuwają jakiekolwiek negatywne zmiany dla swojego portfela. Tysiąc złotych niższy dochód netto dla osoby zarabiającej 15 tys. zł na rękę to mniej odczuwana strata niż zysk tego samego tysiąca przez osobę, której miesięczny dochód wynosi 3 tys. zł na rękę. Moglibyśmy pomyśleć o zwiększeniu progresji podatków dochodowym. Innym rozwiązaniem mogłoby być choćby wprowadzenie omawianego niedawno podatku katastralnego, który byłby płacony od drugiego, trzeciego, bądź czwartego mieszkania. Kataster byłby zresztą elementem nie tylko wpływów budżetowych, ale również miałby szansę zahamować wzrost cen mieszkań.
Oczywiście trudniej jest nam sobie wyobrazić wprowadzenie podatku katastralnego, który uderzałby w kilka proc. najzamożniejszych niż podniesienie VAT-u na żywność, który uderzy w najbiedniejsze 30 proc. społeczeństwa. Jakbym był złośliwy to powiedziałbym, że jest to silne wskazanie na to, czyje interesy obsługuje obecnie koalicja rządząca.
Kamil Fejfer, dziennikarz, analityk rynku pracy i nierówności społecznych