Pensje przez lata wzrosły i znacznie łatwiej jest trafić w wyższy próg podatkowy - zauważa "Rzeczpospolita". Właściwie wystarczy, aby pensja była 1,7 razy wyższa ponad przeciętną, aby przekroczyć próg 85,5 tys. zł rocznie i zapłacić 32-proc. stawkę PIT.
Dlatego też zapowiadane przez PiS podniesienie progu podatkowego do 120 tys. zł nie może być traktowane jako rozwiązanie rewolucyjne, znacząco reformujące system podatkowy.
Zabieg ten jest właściwie korektą tego, co funkcjonowało w niezmienionym stanie od ponad dekady - pomimo znacznych wzrostów dochodów.
Jak wskazuje dziennik, przed 10-laty, aby wpaść w wyższy próg podatkowy należało mieć pensję co najmniej 3 razy wyższą nas przeciętną.
Jak podkreśla na łamach "Rz", Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich, od 2008 r., czyli ostatniej poważnej reformy podatkowej, mamy w Polsce do czynienia z pełzającym fiskalizmem.
– Trudno to jednak nazwać reformą, dostosowywanie skali podatkowej do zmieniającej się rzeczywistości powinno być normą – zaznacza Aleksander Łaszek z Towarzystwa Ekonomistów Polskich.
Kozłowski wyjaśnia z kolei, dlaczego zamrożenie skali jest na rękę rządowi. – Brak corocznej waloryzacji skali podatkowej to bardzo wygodna metoda podnoszenia podatków. Nie trzeba wprowadzać jakichś ustaw, debatować o wzroście obciążeń. Wszystko dzieje się po cichu, większość osób nawet tego nie zauważa – przekonuje ekspert.