Jednym z wątków afery KNF jest sprawa ewentualnego przejęcia Getin Noble Banku, o której mówił Marek Chrzanowski, były już prezes KNF. "Między nami, to Zdzisław (Zdzisław Sokal, członek KNF) ma swój plan, który wygląda w ten sposób, że on uważa, że Getin powinien upaść za złotówkę, zostać przejęty przez jeden z tych dużych banków i on chciałby dokapitalizować to kwotą dwóch miliardów złotych (...)" – miał, według "Gazety Wyborczej", powiedzieć Chrzanowski.
Nie wiadomo wprawdzie, jaki duży bank miałby przejąć instytucję należącą do Leszka Czarneckiego, ale obecna władza konsekwentnie zwiększa udział państwa w sektorze bankowym. W czerwcu 2017 r., pół roku od podpisania umowy doszło do przejęcia pakietu kontrolnego w Banku Pekao. W efekcie udział polskich banków w całym sektorze bankowym w naszym kraju przekroczył połowę.
Czy więc rosnący udział państwa nie stał się już zagrożeniem? – Fala repolonizacji banków już się dzieje i na ogół dokonywana jest klasycznymi metodami – mówi Filip Konopczyński analityk Fundacji Kaleckiego.- Tyle że państwo występuje tu w dwóch rolach: regulatora i jednocześnie aktywnego podmiotów w sensie właścicielskim. Poprzez działanie instytucji może np. spowodować spadek wartości banku, a potem kupić go po korzystnej cenie przez kontrolowaną przez siebie instytucję – dodaje.
Konopczyński podkreśla, że to nie jest tylko polska specyfika, ani też rzecz szczególna tylko dla bankowości. - Tego nie wymyślił PiS i taka polityka może, choć oczywiście nie musi, być dobra dla klientów, gospodarki czy społeczeństwa jako całości. Zawsze istnieje jednak ryzyko nadużycia roli państwa w sektorze, który jest przez nie nadzorowany – mówi.
Wydarzenia sprzed dekady przyniosły zmianę myślenia o sektorze finansowym. Do kryzysu opowiadano się za jak najmniejszą rolą państwa w tej dziedzinie. Ale po spadkach na Wall Street, kiedy wyszły na jaw ryzykowne praktyki różnych inwestycji, ukuto w Stanach termin „too big to fail”, czyli zbyt duże, aby upaść. Podkreślono tym samym nadzwyczajną rolę banków w gospodarce i usprawiedliwiono ogromny, publiczny zastrzyk gotówki dla najbardziej poturbowanych przez kryzys instytucji. W efekcie do banków powędrowało setki miliardów dolarów z federalnego budżetu.
- Jak będzie taka konieczność, to państwo i tak zainterweniuje. Sektor bankowy w formie, jaką znamy nie mógłby dalej istnieć, gdyby nie interwencja państwowa. Od 2008 r. trudno mówić o całkowicie prywatnych bankach. – komentuje Konopczyński. - Hipokryzją byłoby rozdzieranie szat, że nagle państwo ingeruje w działalność prywatnego banku. W rzeczywistości pokryzysowej okazało się, że banki "wiszą na kroplówce państwa", co oczywiście nie powstrzymuje wielu osób przed utyskiwaniem na konkretne, niekorzystne dla konkretnej instytucji działania regulatora czy podmiotu publicznego.
Zwolennicy tzw. repolonizacji banków podkreślają jeszcze inne jej zalety. Kontrolowane przez wspólne podmioty (Skarb Państwa i jego spółki) mają mieć większą łatwość nawiązywania współpracy w zakresie usług finansowych, czy opracowywania i wdrażania wspólnych rozwiązań ułatwiających życie klientom. W tle jest jeszcze pytanie o finansowanie dużych, państwowych instytucji. Będące pod wpływami państwa instytucje mogą łatwiej łączyć siły celem np. finansowania ważnych inwestycji.
Jest jednak druga strona medalu, równie ważna z punktu widzenia zwykłego Kowalskiego. – Zbytnia koncentracja banków w rękach państwowych to zmniejszenie konkurencji – mówi ekspert od rynków finansowych, który pragnie zachować anonimowość. – W efekcie powstanie mniej korzystnych dla klientów rozwiązań. Przestanie się opłacać je opracowywać, skoro na rynku będzie dominujący gracz, który może dyktować swoje własne warunki. I to także w zakresie cen usług – podkreśla.
Trudno więc po 2008 r. wyobrazić sobie bankowość bez silnego nadzoru czy obecności państwa. Z drugiej strony długofalowe efekty takiej polityki dopiero poznamy.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl