- Dookoła powstawały firmy prywatne, zabierały rynek, a Ruch pozostawał taki, jaki jest, nawet jeszcze się cofał. I jest trochę paradoksem, że tak późno, tyle lat po transformacji, ta prywatyzacja miała miejsce. Zastaliśmy firmę z czasów PRL - mówi money.pl Igor Chalupec, prezes zarządu w spółce ICENTIS Capital, nadzorującej Ruch.
Joanna Skrzypiec, money.pl: Tak szerokie portfolio Ruchu - prasa, możliwość nadania poczty, zakupu kawy - to narzędzie do radzenia sobie ze spadkiem sprzedaży prasy?
Igor Chalupec, prezes zarządu Ruch S.A: Tak, ale nie tylko prasy. Proszę zwrócić uwagę, że Ruch działa na rynku spadających kategorii, bo przecież bilety też znikają, zamieniają się w bilety elektroniczne, niektóre miasta w ogóle odchodzą od biletów. Prepaidy to znikający rynek. Papierosy, tytoń? Akurat my mamy sukces, bo utrzymujemy w dalszym ciągu nasz poziom sprzedaży, ale generalnie to też nie jest przyszłościowa kategoria. W związku z tym siłą rzeczy Ruch jest zmuszony do tego, żeby szukać nowych obszarów funkcjonowania. I właśnie logistyka oraz wykorzystanie naszej sieci do sprzedaży innych towarów, ale przede wszystkim usług, to jest przyszłość Ruchu.
Ruch jest od pięciu lat w rękach prywatnych. Czy pana zdaniem państwowe firmy powinny przechodzić w ręce prywatne, bo wtedy działają lepiej?
Generalnie jestem orędownikiem prywatyzacji. Nie wiem, czy wszystkie firmy, bo na przykład te o charakterze strategicznym, związane z infrastrukturą, przesyłową, porty lotnicze, te – uważam – powinny być w rękach państwa. Ale generalnie nie widzę powodu, dla których kopalnie powinny być państwowe i państwo powinno borykać się z tymi problemami, które ma dzisiaj. Nie widzę powodu, dla którego spółka typu KGHM miałaby być spółką państwową. Jestem zwolennikiem prywatyzacji, ponieważ tylko gospodarka prywatna, konkurencyjna, otwarta na rynek, otwarta na wyzwania, które niesie ze sobą także walka konkurencyjna, tylko taka może generować wzrost i również w efekcie też służyć dobru i zwiększaniu dobrobytu całego społeczeństwa i państwa.
A nasze firmy mają zdolność konkurencyjną? Możemy rywalizować z tymi z Europy Zachodniej czy - patrząc szerzej - azjatyckimi?
My to robimy, chociaż nie w każdym segmencie, nie w każdej branży. Pewnie straciliśmy swoją szansę, nie sprzedając odpowiednie wcześnie FSO, popatrzmy, jaki sukces mają Czesi dzięki współpracy z Volkswagenem – przecież to samo mogło być udziałem FSO, ale jaki był opór polityków, opór związków zawodowych przed wejściem inwestora. Na końcu pozostała nam marna oferta koreańska i widzieliśmy, czym to się skończyło.
Czyli mamy bariery stwarzane przez państwo.
Przez polityków, którzy uważają, że te dobra narodowe należy chronić na zasadzie: uchronimy je, pozostawiając te w takim nienaruszonym stanie. A nie ma po prostu nic gorszego. Dlatego że zmiany wokół nas zachodzą, niezależnie od tego, czy ci politycy tego chcą, czy też nie. Jeżeli już zdecydowaliśmy się na gospodarkę rynkową, jeżeli już otworzyliśmy się, jesteśmy członkiem jednego z największych rynków świata, czyli Unii Europejskiej, za chwilę połączonego z rynkiem amerykańskim, to nie ma odwrotu. Musimy w tym wyścigu brać udział i firmy państwowe będą miały z tym problem.
Spójrzmy jeszcze na energetykę, postawię tezę, że nie mielibyśmy problemu z dwudziestym stopniem zasilania tego lata, kiedy mieliśmy te upały, gdyby przynajmniej dwa z czterech koncernów energetycznych zostały już dawno sprywatyzowane i gdyby na tym rynku, na którym nie ma w ogóle konkurencji, konkurencja była. Zostawmy PGE w rękach państwa, niech ten jeden wielki moloch pozostanie w tych rękach, ale czemu nie sprzedać Enei, Taurona, Energii i doprowadzić do sytuacji takiej, którą mamy na przykład na rynku ubezpieczeń czy na rynku bankowym, gdzie mamy zdrową konkurencją. Państwowe PZU, państwowe PKO BP muszą na co dzień, w każdej godzinie, konkurować z prywatnymi bankami czy firmami ubezpieczeniowymi i to powoduje również, że te pozostające pod kontrolą państwa instytucje także się zmieniają, bo po prostu nie ma innej możliwości. Popatrzmy na to, co stało się w Poczcie Polskiej, na tę transformację, która tam zachodzi, czy ona by zaszła, gdyby nie InPost? Nie sądzę.
A jak wygląda współpraca Ruchu z InPostem?
Nasza współpraca – nazwijmy to - uległa pewnemu zawieszeniu. Rozmawiamy w tej chwili o tym, co robić dalej. Mieliśmy do siebie jakieś tam wzajemne pretensje, które, mam nadzieję, zostaną bardzo szybko wyjaśnione.
Jaki będzie Ruch za pięć lat? W jakich warunkach gospodarczych przyjdzie wam działać?
Przede wszystkim mam nadzieję, że będzie to firma, która nie zapomni o tym swoim głównym, najważniejszym biznesie, o tym, co robi dzisiaj i że będzie miała w tym zakresie silniejszą pozycję, niż dzisiaj. Ale to za mało. Mam nadzieję, że będzie to jeden z największych w Polsce – być może porównywalny z Pocztą Polską – operator logistyczny, że będzie to firma, która będzie miała znaczący udział w rynku obsługi i transportu paczek w Polsce, jak również nadawania i odbierania listów, korespondencji pocztowych. Mam nadzieję, że będzie dystrybutorem, sprzedawcą różnego rodzaju usług, których jeszcze dzisiaj nie ma w portfelu, jak chociażby możliwość płacenia rachunków czy podpisywania umów.
Wszystko w jednym kioskowym okienku?
Tak, ale pamiętajmy też, że ta sieć będzie zmodernizowana, ona się zmienia. Może będzie więcej okienek, to będzie coraz więcej saloników z wejściem. Udział punktów z wejściem zdecydowanie wzrasta w związku z tym, ten komfort i obsługa klientów są zdecydowanie inne niż wtedy, gdy klienci stali przed malutkim kioskiem z malutkim okienkiem i tam musieli się do pani Zosi przekrzykiwać, żeby coś kupić. To już nie ten Ruch.